sobota, 20 grudnia 2014

Ostatnio tak sobie myślę, że...

W dzisiejszej notce chciałabym poruszyć kilka tematów o których ostatnio ciągle myślę.

Zaczynając od tego, że jestem osobą nie wierzącą. Wiem, że wielu rodziców by tego nie akceptowało ale z moimi jest inaczej. W pełni rozumieją to bo sami nie są zagorzałymi chrześcijanami paradującymi do kościoła co niedzielę. Ostatni raz u spowiedzi byłam przez komunią i jest mi z tym dobrze. Nie czuje potrzeby modlenia się. Prosiłam rodziców o wypisanie mnie z religii. Jedyne co na niej robiłam to czytałam książki czy komiksy. W końcu tata mnie wypisał i tak o to mam 2 godziny wolne w tygodniu. Może to nie jest jakoś strasznie dużo ale...przynajmniej nie muszę słuchać o Bogu, jak powstał świat czy uczyć się modlitw na ocenę. To jest nasz wybór prawda? Kiedyś zapytano się mnie czemu jednak obchodzę Wielkanoc czy też Boże Narodzenie kiedy jestem nie wierząca. Obchodzę te święta razem z rodziną. Nie wiem jak dokładnie to opisać. Gdybym siedziała gdzieś osobno od rodziny w noc która nie długo nadejdzie to...nie byłabym jej częścią. Tak samo dziele się opłatkiem, składam przy tym życzenia. Nie siedzę na kanapie patrząc jak reszta to robi. Spędzam święta z rodziną bo chyba dobrze jest jak nikogo nie brakuje, prawda? W tym roku spotykam się z dalszą rodziną. Myślę, że będzie naprawdę sympatycznie.

Kolejną rzeczą którą postanowiłam tutaj zamieścić to coś o prywatności. Coś co każdy powinien posiadać. Wgląd w nie swoje sprawy, wiadomości, zdjęcia, pamiątki czy inne rzeczy jest moim zdaniem bardzo złe. Ostatnio zdarzyła mi się taka sytuacja. Nie jestem zła bo wiem, że prędzej czy później osoba ta by się dowiedziała. Dowiedziała by się z nadchodzącym nowym rokiem. Ciekawość ludzka nie zna granic. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ciekawość czasami ciągnie za sobą nie odwracalne skutki. Każdy chyba o tym wie. Każdy chce wiedzieć jak najwięcej ale...czasami dowiadujemy się za dużo. Osoba z tajemnicą może się źle czuć z wiadomością, że ktoś wie o jej sekrecie czy tajemnicy. Wie, że ten ktoś może rozpowiedzieć to dalej. Boi się. Jednak jeśli już komuś powie ( z własnej woli ) to na pewno ma do tej osoby DUŻE zaufanie.

Co ze szkołą? A raczej...jak mi w niej idzie? Otóż mam 2 zagrożenia. Jest tak ponieważ od początku się nie uczyłam. Jest powód dlaczego. Nie będę o nim tutaj pisać. Nigdy o nim nie napiszę. Wie dokładnie osoba która powinna wiedzieć i koniec. Po przerwie świątecznej mam jeszcze chwilę czasu na poprawę. Obiecałam rodzicom ale też sobie. Zrobię to. Od następnego półrocza mam nadzieje, że lepiej będzie mi iść. Choć są przedmioty z których nie idzie mi za dobrze to się staram. Staram się jak mogę. Czasami nie wychodzi, to prawda. Każdy jest dobry w czymś innym. W końcu przyszłam do szkoły plastycznej żeby skupić się na malowaniu, rysowaniu. Pewnie, że reszty nie mogę rzucić na dalszy plan...

Jakoś ostatnio o tym wszystkim myślę. Nie długo święta, nowy rok, ferie, nowe półrocze. Tyle rzeczy naraz. Może dam jakoś radę? Myślę, że uda mi się tak jak na pewno wam. Trzymam kciuki!

Dobranoc! 

niedziela, 30 listopada 2014

Jak powstało Złe zimno? Wprowadzenie...

O nie! Czujesz to? Czy czujesz? Skup się na swoich stopach i dłoniach… Już rozumiesz? Czy teraz wiesz już, o co mi chodzi? Nie? Otóż chodzi o Złe Zimno. O tę okrutną istotę, którą spotykamy w postaci fizycznej i psychicznej, która nas osłabia, usypia, zabiera radość z życia… Czy jednak Zimno zawsze było złe? Ja oraz Fmo mamy swoją teorię… Poniżej przedstawiamy opowiadanie o początkach Zimna oraz wytłumaczenie, dlaczego stało się Złym Zimnem. Mamy nadzieję, że przypadnie Ci do gustu ;)))

Złe Zimno – Jak powstało?

  Dawno, dawno temu, kiedy świat był podzielony jedynie na wioski i malutkie miasta, zdarzyło się coś niesamowitego! Nikt się tego nie spodziewał. Sytuacja zmieniła bieg życia całego świata, zarówno ludzi, jak i zwierząt. Przez wieki panowało ciepło i każdego dnia świeciło słońce. Rzadko kiedy pojawiały się chmury. Lecz nawet jeśli wyszły, temperatura zostawała niezmienna. Noc zapadała bardzo późno, dlatego dzieci i dorośli większość dnia spędzali poza domem. Dzieci, zarówno te młodsze, jak i starsze, miały mnóstwo zajęć. Bawiły się ze zwierzętami, szukały ciekawych przedmiotów przy swoich wioskach. Jednak najciekawsze było obserwowanie ryb w strumieniu. Rzucały im stare kawałki chleba, czy też inne jedzenie, które nie nadawało się już do spożycia przez ludzi. Dzieciaki wchodziły do strumienia i goniły wodne stworzenia. Rodzice często ich przestrzegali, żeby uważać, bo to nie bezpieczne. Dno było śliskie od glonów, a nurt niektórymi dniami był bardzo silny. Starsi wykonywali swoje roboty. Najczęściej mężczyźni pracowali w polu a kobiety w domu, zajmując się dziećmi.
Pewnego dnia Rafael, młody chłopak, brodził nogami w strumieniu. Stał nieruchomo, bo z nieba zaczęły spadać okruszki. Wyglądały jak okruszki chleba. Były bardzo białe. Kiedy spadały na jego dłonie bardzo szybko się topiły.
-Mamo! - Krzyczał przeraźliwie.
-Co się stało, Rafael?
Chłopiec wskazał palcem na niebo. Matka przerażona zaczęła krzyczeć:
-Do domów! Wszyscy do domów! Klątwa! To Mróz!
Kiedy większa grupa ludzi zebrała się w jednym z domów starzec siedzący przy piecu opowiedział historię o klątwie...
- Jest to klątwa rzucona na Teresę, dawną Królową...
Wszyscy słuchali z zaciekawieniem. Szczególnie dzieci.
--------------------------------------------------------------------
   Pewnego dnia rozeszła się wiadomość, że z Królowa ma wydać potomka. Jej mąż, bogaty i dostojny Król modlił się całymi dniami aby to był syn. W końcu do królewskiego pałacu przybyła wróżka. Chwilę rozmawiała z obojgiem przyszłych rodziców, aż w końcu została sama z kobietą. „Czarownica” (bo tak też ją nazywali) wyciągnęła ze swojej kieszeni złoty łańcuszek, na końcu którego zawieszony był równie złoty pierścień. Był gruby i ciężki. Chwilę trzymała go w ręce i coś szeptała do siebie pod nosem. Po chwili poprosiła o lewą rękę Królowej. Zaczęła wróżyć. W części kulminacyjnej gdzie pierścień miał przepowiedzieć płeć dziecka ręka jej zadrżała.-Coś jest nie tak – powiedziała wróżka z niepokojem. - Spróbujmy jeszcze raz. Bardzo przepraszam.-Nic się stało, proszę się nie denerwować.-To naprawdę zaszczyt, że mogę wróżyć tak pięknej kobiecie.Teresa ( bo tak właśnie miała na imię królowa) uśmiechnęła się i znów wyciągnęła dłoń. Tym razem ręka kobiety nie drgnęła ani na chwilę! Pierścień choć gruby zaczął się kołysać niczym wahadło zegara. Prawo, lewo...-Chłopiec – powiedziała staruszka.-Chłopiec?-Chłopiec, tak – powtórzyła raz jeszcze.Przyszła matka uśmiechnęła się. Była bardzo szczęśliwa. Już chciała wybiec z sali i przekazać wiadomość swojemu mężowi kiedy starsza kobieta złapała ją za rękę i powiedziała:-Chłopiec.-Tak, wiem. Już pani mówiła. Czy mogę przekazać wiadomość...Lecz przerwała jej staruszka.-To nie będzie zwykły chłopiec. To będzie coś czego nie zna nikt z nas. Nawet ja! Coś co zmieni bieg naszego życia.Teresa jednak nie chciała słuchać tych „bredni”. Wybiegła i uwiesiła się na szyi Króla.- Zygmunt! Syn! Będziesz miał syna! – Krzyczała radośnie.- Tak się czeszę!Na pierwszy rzut oka można było się domyślić, że Król bardzo się cieszy. Minęło niecałe 9 miesięcy. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, jak ludność pod pałac królewski. Faktycznie, zebrało się już mnóstwo osób. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy potomka. Dziecko, które kiedyś zasiądzie na tronie. Mijały godziny, lecz na balkon nadal nie wychodziła para królewska. Firany były zaciągnięte jak zawsze. Do tego wielkiego budynku ledwo wpadał choć promyk słońca. Komnata królowej była zaś całkiem zaciemniona. Twierdziła, że wychodzi okazyjnie, bo słońce źle działa na jej cerę. Dlatego była trupio blada! Podczas ciąży też nie wychodziła. Siedziała w swojej ciemni, co na pewno nie było zdrowe. Poddani czekali i czekali. Zza jednej z firan wyjrzała kobieta.-Dalej czekają, Pani... - szeptała. -Wezwijcie lekarzy i Maga X, szybko! - krzyczała ze łzami w oczach.Pierwsi weszli lekarze. Byli przerażeni. Dziecko było chłopcem jak wywróżono, ale było też z nim coś nie tak. Nie było to zwykłe, zdrowe dziecko. Nikt nigdy niczego takiego nie widział! Dziecko było przezroczysto – niebieskie. Nie miało palców u rąk ani stóp. Przy narodzinach było ciepłe, lecz teraz...coś się zmieniło. Próbowali dotknąć dziecko dłużej niż sekundę, ale parzyło! Parzyło czymś czego nie znali. Miało oczy koloru morza a na brzuchu widniał dziwny znak.Lekarze ubrani w specjalne skafandry, robili różne testy. Do sali wpadł mag. Człowiek ten o nadprzyrodzonych mocach był nazywany „Magiem X”.Złapał lekarzy za ramiona i odepchnął na bok. Stanął przed dzieckiem. Zrobił wielkie oczy. Zaczął krzyczeć:-Klątwa! Przepowiednia! Uciekajcie! Ratujcie się, póki możecie!Machał rękami w różne strony. Wybiegł na balkon krzycząc do tłumu:-Uciekajcie! Szybko! MRÓZ! ZIMNO!Nikt jednak nie wiedział o co chodziło starcowi. Nie znali słowa „zimno” ani „mróz”. Wrócił do pomieszczenia krzycząc i powtarzając ciągle te słowa. Wszyscy zebrani pytali, co to znaczy. On tłumaczył:-Wszystko ma swoje przeciwieństwo! Woda jest mokra a piasek suchy. Dzień jest jasny a noc ciemna. Rozumiecie? A wiecie, co jest przeciwieństwem ciepła? To dziecko! Mróz, bo tak właśnie się nazywa! Inaczej Zimno. Czasami jest bardzo niewinne, ale czasami groźne jak sztorm na morzu!Patrzyli na niego ze zdziwieniem. W tym momencie, służąca odsłoniła zasłonę. Na dziecko padły promienie słońca. Zaczęło się rozpływać. Jego matka krzyczała machając rękami. Po dziecku została tylko mokra plama
-------------------------------------------------------------------
-Tak to właśnie było, moje dzieci – mówił starzec – on wrócił. Zasypie nas białym puchem, zimnym i nie miłym. Strumień zamarznie a plony zostaną utracone. Legenda głosi także, że dziecko było takie ponieważ jego matka podczas ciąży nie wychodziła na słońce. Siedziała w ciemnym pomieszczeniu.Rafael wstał oszołomiony i spojrzał przez okno. Na szczycie góry, za strumieniem, zobaczył postać. Był to mężczyzna (rozpoznał po budowie ciała), a obok stał koń. Wielki zimnokrwisty rumak. Choć postać była słabo widoczna, chłopiec patrzył nie odrywając wzroku. Po chwili podeszła do niego matka. Ten odwrócił się do niej mówiąc, że na szczycie góry ktoś stoi. Znów się odwrócił i wskazał palcem...ale tam nikogo nie było.-Musiało Ci się zdawać, synku. Chodźmy spać! - Mówiła spokojnie.Kiedy chłopiec szedł do łóżka matka popatrzyła przez okno, raz jeszcze. Na szczycie góry naprawdę ktoś stał. Rozpoznała go. Był to Mróz. Zimno który panowało na świecie wracało z każdym rokiem. Zaczynało się w połowie Listopada, lecz różnie z tym było. Mróz wraca co roku. Patrzy na nas mściwie z góry. Obok niego stoi jego rumak. Kiedy nastaje wiosna a śnieg się roztapia...roztapia się również on.



A czy Ty masz teorię? Śmiało, podziel się! 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Siedzę na dupie bo nie wiem co to książka.

Nigdy nie czytam. Przecież to okropne! Nie rozumiem ludzi którzy to robią. Po co? Dlaczego? Nie czytam bo nie lubię, bo nie chce. Jestem za leniwa i za głupia na książki. A kiedy już jakąś trzymam w rękach ludzie dookoła parskają śmiechem i mówią „Przecież ty nie czytasz książek!”.
Czytam. Ostatnio dość rzadko, to prawda. Jest to spowodowane wieloma rzeczami. Fakt ,że przed wakacjami bardzo zainteresowałam się komiksami. Szkoła ,więc mało czasu (test gimnazjalny) Zaraz ktoś napiszę, że też się nie uczę. Przecież ja nie robię nic! Siedzę na dupie w pokoju i przeglądam facebook'a a jak już mi się zachcę to sięgam po komiks. Ale to w ostateczności! O książkach nawet nie ma mowy! Ha! Stoją na półce przecież dla ozdoby, a po co innego? O pisaniu opowiadań,notek...pf, co to jest. Co ja tutaj robię? Pisać też nie potrafię. Niech ktoś zaopiekuje się moimi książkami. Proszę, rozdam za darmo! 
Nienawidzę. Szczerze nie cierpię osób które twierdzą, że nie czytam książek. Ba! Że nic nie czytam. Przecież nie siedzą obok mnie 24/7. Czytam. Czytam dużo. Uwielbiam czytać. Uwielbiam czytać to co mnie naprawdę zainteresuje. Może dlatego tak nie lubię lektur? Jedyna szkolna książka jaka przypadła mi do gustu do tej pory był „Mały Książę”. Polecam...
Aktualnie czytam książkę. Między przerwami w szkole dzisiejszego dnia przeczytam ponad 100 stron. To mało? Na 5 minutowych przerwach. Na tej długiej poszłam do tesco więc.. To prawda, że wolno czytam. Kiedy czytam szybko po prostu się gubię i po chwili wracam do zdań wyżej. Czytam kiedy nikogo obok mnie nie ma. Po prostu mnie to rozprasza. Zdziwicie się teraz jak mogłam czytać na korytarzu między lekcjami. Po prostu usiadłam dalej. Kiedy ktoś podchodził grzecznie prosiłam żeby się do mnie nie przysiadał. Tak samo jest na lekcjach. Nie lubię z kimś siedzieć. Gadają i gadają mi do ucha. Najczęściej jest to szept którego nie rozumiem a kiedy powiem „możesz powtórzyć?” dostaje upomnienie od nauczyciela. Poza tym nie skupiam się na lekcji. Tak samo jest właśnie z książkami. Lubie podczas czytania puścić jakąś spokojną muzykę ale czasami też nie.

Pozdrawiam osoby które twierdzą, że nie wiem co to książka, jak się z nią obchodzić a przede wszystkim, że ich nie czytam. Pozdrawiam osoby która na mój widok z książką krzyczą „oooo, ty z książką? Co się stało?”. Nie mówcie nigdy czegoś o kimś czego nie wiecie, wypowiadacie się na temat nie mając pojęcia. Dziękuje, dobranoc.  

sobota, 1 listopada 2014

"Ziemia do...!", czyli mała rada dotycząca kontaktów międzyludzkich

Ostatnio często odczuwam frustrację. Jest ona pomieszana z odrobiną niemocy oraz beznadziei. Próbuję z kimś rozmawiać, ale idzie to strasznie opornie. Zaczynam kompletnie przypadkowy temat, o pogodzie, o planach, o książce. O czymkolwiek neutralnym, prawdę mówiąc, ale jakoś nic nie rusza z miejsca. Zastanawia mnie dlaczego. Czy to przez moją słabo wykształconą umiejętność konwersacji? Czyżbym potrzebowała lekcji komunikacji z ludźmi? Nie pogardziłabym czymś takim, nie raz też zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po jakiś podręcznik poświęcony temu tematowi. Z drugiej strony, ciężko mówić, że rozmowa nie chce iść swobodnie – ostatnio rzadko która w ogóle się zaczyna. A ta, której kształt już całkiem ogólnie, choć wciąż niezupełnie się wykształcił, szybko umiera. Dlatego zaczęło nachodzić mnie inne pytanie: czy ja się narzucam? Czy przeszkadzam w jakikolwiek sposób? Analizując próby nawiązania kontaktu z ostatnich dni i ich tok (jeżeli takowy zaistniał), doszłam do przykrego wniosku, że owszem, na to wszystko wskazuje. Co za ironia, że taki samotnik jak ja okazuje się być przytłaczający. A może to jest jedna z przyczyn mojej samotności (pomijamy fakt, że większość ludzi doprowadza mnie do białej gorączki, więc zwyczajnie nie mam ochoty się z nimi zadawać – i vice versa, zapewne)? Czy moje próby przejścia przez mur są w ogóle odpierane świadomie? A może osoba po „drugiej stronie” klawiatury nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? To wykluczałoby dwie wcześniej wymienione teorie, jakoby ze mną było coś nie tak. Ale ponieważ w jakiś sposób lubię sobie „pocierpieć” psychicznie od czasu do czasu (ostatnio te okresy zdarzają się coraz częściej), to nie potrafię przyjąć ostatniego z założeń. Kombinuję, jak zaciekawić kogoś innego na tyle, by zasiany „pasożyt” rozmowy rozwijał się i rósł, ale jakiej taktyki bym nie obrała, kończę jak wszystkie te uparte postaci z kreskówek: posiniaczona, zła i chwilowo zrezygnowana. Ale hej! Jest pocieszenie. Każda z tych postaci w końcu osiąga cel. Wyjątków nie spotkałam. Jednak naiwne i prymitywne byłoby przyjęcie, że nie istnieją. W ten sposób powróciłam do punktu zero. To jest taki niekończący się cykl: piszę, dostaję lakoniczną odpowiedź, odpisuję, ponowna mniej lub bardziej rozbudowana odpowiedź (przy czym w 97% przypadków mniej), a potem albo ja wymiękam, albo ktoś po mojej ostatniej wiadomości. Potem następuje duża losowość: albo trafia mnie szlag i cholera wie, co bym zrobiła, gdyby nie szacunek do otaczających mnie przedmiotów (w końcu pieniądze nie rosną na drzewach), albo mam ochotę zamknąć się w sobie i wyć w poduszkę oraz pozostać wiecznie obrażoną na mojego niezbyt chętnego do opowieści „rozmówcę”. Na końcu dochodzę do wniosku, że nie umiem tak myśleć o danej osobie, bo totalnie ją lubię i w ogóle, to właśnie wydarzyło się coś fajnego i muszę jej to napisać. I tak w kółko (jeśli ktoś woli kwadrat, trójkąt czy też prostokąt – niczego nie narzucam). Bywają chwile, kiedy mam ochotę odwiedzić gościa, trzepnąć dłonią po głowie dla otrzeźwienia i wrzasnąć prosto do ucha „ROZMAWIAJ ZE MNĄ!”. Niestety, z uwagi na moje miejsce zamieszkania, nie mam możliwości na dokonywanie tak drastycznych działań (na szczęście dla „cichego”). I co ja dalej mogę napisać? Słowa mi się wyczerpują, ręce opadają, temat umiera, a ja wciąż nie mam zielonego pojęcia, co jest przyczyną szwanku. Dlatego morał jest krótki, lecz bardzo życiowy: nie unikajcie milczeniem rozmowy! A teraz serio, ludzie, uwierzcie, że „cichość” naprawdę nie jest rozwiązaniem. Jeśli jesteście zajęci, skupieni na czymś innym lub zwyczajnie nie macie ochoty z daną osobą rozmawiać – powiedzcie jej o tym. Może nie chcecie tego mówić, bo lubicie człowieka i boicie się, że odniesie odwrotne wrażenie po otrzymaniu jednoznacznej informacji. Ale jeśli ktoś do Was pisze tak o, żeby pogadać o niczym, to z pewnością darzy Was wystarczającą sympatią, by nie obrazić  się o kulturalne „przepraszam, ale chwilowo jestem zajęty lekcjami/grą/wypadem z kolegami/każdą inną zajmującą rzeczą”, ani o „wybacz, ale chwilowo nie mam ochoty na rozmowę, napiszę później”. Nawet jeśli ktoś jest wrażliwy i poczuje drobne ukłucie, to przynajmniej nie czuje się kompletnie olany (kolokwialnie mówiąc). Tekst krótki, a dużo znaczy, naprawdę. Przemyślcie to.

poniedziałek, 20 października 2014

Wieczorowo...

Miałam się uczyć historii. Chyba nic z tego nie wyjdzie. Zamiast tego jem krówki popijając sokiem z Biedronki. Czytam starsze posty z tego bloga i widzę różnice. Dużą różnicę...między tymi pierwszymi notkami a tymi które były dodane jako ostatnie. Razem z Dizaku wiemy, żeby nie pisać notatek na siłę. Nie ma sensu szukać czegoś, byle by tylko napisać. Wiemy, że tematy same przychodzą. Nie zawsze piszemy o tym o czym chciałybyśmy bo po prostu.. nie chcemy żeby tyle osób wiedziało co się aktualnie dzieje (o ile ktoś to czyta?) Piszemy o tym o czym wszyscy mogą przeczytać, poruszamy tematy na które każdy może wyrazić własną opinię. Oczywiście piszemy też luźniejsze notki tak jak ta. Tak na prawdę o niczym. Piszę teraz bo czuje potrzebę napisania. Myślę, że nasz blog jest na swój sposób oryginalny...inny...Szukałam podobnych blogów. Znalazłam może jeden, dwa? Nie ma wiele osób które chciałyby pisać o sobie o tym co się dzieje. Nie chcą tego upubliczniać. Internet zalewa jednak fala blogów o modzie. Nie twierdze, że są złe. Każdy ma prawo do robienia tego co lubi. Ja pisze o tym, oni piszą o tym. Jednak dla mnie to zero kreatywności. Wszyscy piszą o tym samym. Stylizacje, paznokcie, ciuchy, fryzury, makijaż. Ostatnio zalazło mnie na forach społecznościowych czymś takim jak "TAG-Back to school". Uwielbiam! A tak na serio...Było tyle tego że nie było widać nic innego. Nikomu nie ubliżam, nie krytykuje ale ludzie..trochę kreatywności! Wymyślcie coś swojego, nowego, świeżego. Tak na prawdę teraz nie wiem do czego zmierzam..

"Położyłam dłonie na blacie, zaciskając je w pięść. Nie chciałam pokazywać przed nim jak bardzo to wszystko mnie wycisza, ale po prostu nie potrafiłam tego ukryć. Czasem trzeba przyznać przed innymi i przed samy sobą, że nie dajemy rady. Jak inaczej możemy pokazać, że jest nam trudno, kiedy wciąż tworzymy otoczkę nie prawdziwej siły? Nie jesteśmy silni. Potrzebujemy płakać, aby poczuć się lepiej. Potrzebujemy, aby ktoś nas przytulił, by nie czuć się samotnym. Potrzebujemy pomocy. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Całe nasze życie opiera się na uczuciach. To one nas definiują." 

Notka miała być dłuższa niż to co do tej pory napisałam. Eh. Przeglądam sobie dalej internet słuchając jednej i tej samej piosenki. Pięknej piosenki. Piszę to na przemian i czytam "Naruto #1". Jest 65 tomów Naruto wydanych w Polsce a ja czytam pierwszy... >.< Dla sprostowania dla osób które nie wiedzą co to Naruto (chodź nie chce mi się wierzyć, że takie są ) Naruto to komiks, manga. Jest także jako anime czyli serial. Jeżeli można tak to nazwać. No nie ważne. Jeszcze dzisiaj powrócę do swojego opowiadania sprzed kilku lat. Jest jeszcze dużo do rozwinięcia w nim...Jest to najdłuższa tego typu praca jaką udało mi się napisać i mam zamiar kontynuować. Ale najpierw...poprawki! Coś czego nienawidzę ale w tym przypadku jest to po prostu koniecznie. Może zacznę wstawiać na bloga? Może...Jak na razie to na tyle. Żegnam czule. Dobranoc !

wtorek, 30 września 2014

Klon, czy to możliwe?

Zastanawialiście się kiedyś jak to jest mieć klona? Ja nie. Do czasu ! W tej notce chcę opisać pewną sytuację która miała miejsce kilka lat temu. Zdarzyło się to w szóstej klasie podstawówki na wycieczce szkolnej. Jechaliśmy do Warszawy. Towarzyszyła nam druga klasa z naszego rocznika. Jechaliśmy już dość długo. Pamiętam jak zawsze biliśmy się o miejsce przy oknie. Tamtym razem walki nie wygrałam. Siedziała obok mnie koleżanka z którą do dziś mam kontakt. Siedziałam za nauczycielami co oznacza, że na samym początku. Na samym końcu siedzieli ci "sławni". Koniec autobusu to były vipowskie miejsca. Było tam 5 foteli i ten na samym środku to już w ogóle...Siedziała tam królowa królowych ! Przede mną siedziała moja wychowawczyni i jeszcze jedna nauczycielka. Niestety nie pamiętam kto to był. Było już jasno. Słońce wyszło zza horyzontu. Grzało dość mocno. Przypominam sobie, że mieliśmy jeszcze pół trasy do przejechania. W pewnym momencie autobus zaczął zwalniać przed przejściem dla pieszych. Nie było to gdzieś w mieście ale raczej na wsi. Dookoła pojedyncze drzewa i domy przy samej ulicy. Autobus zaczął ruszać. Po kilku sekundach od zielonego światła usłyszałam "Patrzcie ona wygląda jak Kaja!!" Na początku nie wiedziałam o co chodzi...usłyszałam dalej moją nauczycielkę która się odwróciła do tyłu "Na prawdę! Identyczna!". Spojrzałam w ostatniej chwili. Czy to możliwe? Czy możliwe jest to, że gdzieś w Polsce nadal mieszka ta dziewczyna która wprawiła w osłupienie tylu ludzi? Po chwili wszyscy ucichli. Dziewczynę za oknem widziałam przez zaledwie kilka sekund. Blond włosy sięgające jej do ramion tak jak mi. Niebieska cienka opaska na głowie (tak, swego czasu taką nosiłam....) Czarna koszulka z dużym różowym napisem na boku (co dziwne miałam taką, lecz nie w tym momencie na sobie) Ciemne leginsy i buty...butów kompletnie nie pamiętam ! Szła z kobietą. Dziewczyna ta jadła loda na patyku a towarzysząca jej osoba trzymała przed sobą wózek z małym dzieckiem (tego dziecka już nie widziałam) Twarz miała taką samą. Dokładnie! Kropka w kropkę! Była dość szczupła. Ciekawi mnie jak wygląda teraz, gdzie mieszka...co się z nią dzieje? Chciałabym ją poznać i zobaczyć czy na prawdę wygląda jak ja. Czy wszystkim się po prostu zdawało? Ciekawi mnie to od kilku dni. Jeżeli nawet chciała ją odnaleźć...to nie sądzę by mi się udało. Nie widziałam jej dokładnie. Nie wiem jak się nazywa. Nie wiem o niej NIC. Po za tym minęło już kilka lat od tego zdarzenia. Patrząc po sobie...ona też mogła się zmienić. Kto wie? Może ma te same upodobania? Może kiedyś się spotkamy?Ale skąd mam pewność, że w ogóle jeszcze żyje? Może kiedyś ją poznam. Tak po prostu, przez zbieg okoliczności, przez przypadek.

niedziela, 28 września 2014

Poznaj wroga, zaprzyjaźnij się z nim, wygraj z nim - bądź miłością, nie strachem!

Przypomniało mi się wydarzenie z tegorocznego obozu tanecznego. Wydarzenie, które udowadnia, jak bardzo boję się przyznać do faktu, że mogłabym czegoś nie potrafić (tak, wiem, jestem pełna strachu, ale mam jeszcze całe życie przed sobą, by go zwalczyć). Otóż na jednym z ciężkich, aczkolwiek przyjemnych treningów instruktorka pokazywała krok, który mieliśmy (tancerze) zatańczyć w nieco inny sposób, zmienić go jakoś, by nie wyglądał tak samo, jak wyjściowy. Stanęłam w miejscu i walczyłam sama ze sobą. Zostałam zapytana, dlaczego nie tańczę. Moja odpowiedź była krótka i szybka: „Chyba po prostu nie jestem kreatywna”. Wszyscy w to uwierzyli, tak po prostu, i więcej nie komentowali. Ale to było wielkie, tłuste kłamstwo. Kompletnie nie przemyślane. Bo jeżeli w coś wierzę, to właśnie w swoją kreatywność. Jeśli tylko muszę, to znajdę wyjście z każdej sytuacji, nawet w najbardziej pokręcony i osobliwy sposób. Do pewnego momentu nie rozumiałam, jak mogłam dać taką odpowiedź. Zastanowiwszy się nad tym, doszłam do wniosku, że mogłam zwyczajnie powiedzieć prawdę, bez stresu i zwracania uwagi na innych. Tylko jaka była prawda? I tak, po nitce do kłębka, ją odnalazłam. Moja prawda była strachem. Odpowiedź, którą dałam instruktorce, kierowana była głosikiem przerażenia, że wyda się wstydliwy (wtedy) dla mnie fakt: nie potrafiłam poprawnie wykonać kroku podstawowego. Wszyscy go znali i potrafili, ja czułam się więc nieco wyobcowana, bo nawet jeśli ja również byłam z nim zapoznana, to nie wiedziałam, jak go zatańczyć. A przyznanie się do tego wśród wszystkich tych ludzi (w tym kolegi z klasy, który traktuje mnie z góry, uważa, że prezentuję zbyt niski poziom, aby się chociażby ze mną przywitać i to mnie stresuje na masakrę, co swoją drogą jest niedorzeczne, bo to naprawdę nie jest nikt ważny, a jednak wciąż gdzieś tam w środku staram się być „wystarczająco dobra” – cóż za absurd!) zwyczajnie mnie przerosło. I popełniłam znacznie gorszy błąd, w postaci odpowiedzi, jaką ostatecznie dałam. Ludzie, którzy znają jedynie moje imię i to, jak wyglądam, gadali za moimi plecami nie tylko między sobą, ale także z moimi koleżankami z pokoju. Ból szatański, tym bardziej, że musiałam zagryźć zęby i udawać, że jestem ponad to. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym dała im wszystkim satysfakcję z wyśmiewania mnie (szczególnie, że mam pewne podejrzenia co do tego kto dokładnie, kiedy i gdzie). Jeśli mam być szczera, to dziś rzeczywiście mam to już za sobą – przerobione, temat skończony, nikt nie pamięta. Szkoda tylko, że ludzie nie potrafią zwyczajnie do mnie podejść i powiedzieć, co mają do powiedzenia. Posiadam przynajmniej to proste prawie-pocieszenie, że każdy jest tchórzem. Ty też. Nie broń się przed tymi słowami. Możesz kłamać, że nigdy w życiu nawet nie pomyślałeś źle o niczym/nikim nie wyrażając tego wprost komu trzeba, ale w ten sposób kłamiesz tylko samemu sobie. Nie mnie, bo ja znam prawdę. Prosty przykład z życia: kiedyś byłam oczerniana za plecami za prosty fakt, że moim przyjacielem jest chłopak. Ta przyjaźń trwała od podstawówki, ale z jakiegoś powodu dopiero w gimnazjum i ja i mój przyjaciel na każdym kroku byliśmy rzucani w błoto za samo istnienie naszej relacji. Żeby było ciekawiej, to byli jego nowi koledzy z klasy. Oj, wielu ciekawych rzeczy się o sobie i tym moim przyjacielu dowiedziałam. Nawet bym nie podejrzewała, że jestem aż taką ciekawą osobą. Historie, które krążyły po szkole za moimi plecami wykraczały ponad wszelkie wyobrażenia. Któregoś dnia podeszłam do grupki „groźnie wyglądających” pajaców, którzy uważają się za fajnych z powodu tego kim są (choć do fajności to im według moich standardów trochę, a raczej trochę dużo, brakuje), spojrzałam w oczy przewodzącemu całą akcją i powiedziałam coś na zasadzie „Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, powiedz mi to teraz, prosto w twarz”. Chłopak i jego „gwardia przyboczna” odeszli bez słowa. Od następnego dnia nie słyszałam już nic o sobie, poza tymi ostatkami wychodzącymi od „niedoinformowanych”, którzy nie wiedzieli, że to już koniec. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że to wszystko może i było dla zabawy, ale każdy znak wszechświata wciąż i wciąż dawał mi do zrozumienia, że to było nic. Że to tylko idioci, którzy mimo świetnej zabawy, wciąż się bali. Poznałam też swoją siłę. Zresztą, ostatnimi czasy coraz częściej się z nią spotykam. W tym, że jeszcze nie bardzo w nią wierzę. Wiem jednak, że zawsze przyjdzie mi z pomocą, kiedy będzie trzeba. Przyszła w momencie stanięcia przed „gnębicielem”, przyszła, kiedy mój przyjaciel mnie zostawił (to zabawne, bo zostawił mnie właśnie dla tych, którzy mu z taką dokładnością obrabiali dupę w ramkę, za przeproszeniem), odwiedziła też moje serce i moją duszę zawsze, kiedy wystąpiła niezwłoczna potrzeba rozmowy z przypadkowym przechodniem (a to jeden z moich odwiecznych strachów, więc jestem z siebie dumna za każdym razem). Dziś, sytuacja za sytuacją, boję się mniej. Ale są takie dni, kiedy mój strach się kumuluje i robię rzeczy nie mające żadnego sensu, kompletne głupoty. Odpowiedź „Jestem mało kreatywna” to jedna z tych głupot. Strach jest odwiecznym wrogiem każdej żywej istoty na tym świecie. Owszem, zdarza się, że jest to ratunek w momencie śmiertelnego niebezpieczeństwa, ale spójrzmy prawdzie w oczy: jak często jesteśmy skazani na takie śmiertelne niebezpieczeństwo? Czy mamy podstawy, by bać się wielkiego niedźwiedzia grizzly na środku cywilizowanej ulicy? Czy za każdym razem wychodząc do miasta żyjemy w strachu, że za chwilę zginiemy? Pewnie zdarzą się i tacy, ale są to raczej nieliczne wyjątki. Dziś boimy się rzeczy drobnych, które w ogóle, teoretycznie rzecz biorąc, nie powinny na nas w żaden sposób oddziaływać. Ale w praktyce objawia się to zupełnie inaczej. Boimy się stracić pracy, boimy się dostać złą ocenę, boimy się być tym, kim jesteśmy, jeśli tylko nasze prawdziwe „ja” jest nieco inne, niż reszta. I jeden z największych strachów, do którego wszystko się, jak myślę, sprowadza: boimy się, jak będziemy postrzegani. Jeśli mam być szczera, to ja o tym strachu siedzącym w środku mnie wiem od dawna. Nie mam zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się go ostatecznie pokonać. Pewnie nie. To jedna z chorób dzisiejszego świata. Zaczyna się już w momencie, kiedy uczymy się wszystkiego tego, czego nie wolno, i że wyróżnianie się nie jest prawidłowe, a także nie przyniesie nam w życiu niczego, co potrzebne. Ale do czego zmierzam od początku tej notki: starajmy się nie podejmować decyzji, które dyktuje nam nasz strach (pomijam śmiertelne ryzyko). Bądźmy czujni i po każdym wyborze zastanówmy się, co nami pokierowało. Uczmy się i innych, że w każdym człowieku jest potęga, często ukryta, ale na pewno jest. Odkryjmy, jak z niej odpowiednio korzystać, jak potrafić się przeciwstawić złu, ale również jak potrafić się do niego przyznać. Prawdę mówiąc, polegając na słowach mojej cioci (które pewnie kiedyś przytoczę, o ile już gdzieś tego nie zrobiłam), ta siła bierze się z miłości. Miłości nie tylko do innych, ale i do nas. Niech do życia nie napędza nas strach, niech robi to miłość. Jeśli się dłużej zastanowimy, to „pokochaj siebie” nie są jedynie pustymi słowami. Jeśli pokochamy siebie, pokochamy innych. Kochając siebie, dajemy innym to, co w nas najlepsze, ponieważ nie czujemy potrzeby zadawania ran dla uzyskania szczęścia. Oczywiście, człowiek jest jedynie człowiekiem, nigdy nie pozbędzie się do końca swojego strachu, ponieważ jest to powód naszego przetrwania do dnia dzisiejszego (w ten pokręcony, ale wciąż logiczny sposób). Po prostu ten strach nie jest już tym samym, czym był miliony lat temu. To są dwa kompletnie różne rodzaje strachu, tak doszłam właśnie do wniosku. Jeden z nich służy do obrony siebie, drugi powoduje cierpienie nie tylko innych, ale także nasze. Twoje. Ten drugi bierze się z tego pierwszego, bo znikąd się nie wziął (postrzegam emocje i uczucia jako energię, a jak powszechnie wiadomo, energia znikąd się nie bierze i nigdzie nie ginie). Z drugiej strony, jesteśmy go też podświadomie uczeni przez innych, bo dziecko, małe, kruche, czyste, niedawno urodzone dziecko nie zna niebezpieczeństw i dopiero z czasem dowiaduje się o istnieniu strachu.  W ogóle im więcej o tym teraz piszę, tym więcej mam jeszcze ochotę napisać, mam coraz więcej łączeń w głowie, coraz więcej przemyśleń na ten temat… Ale kto będzie to wszystko czytał? Powtórzę mój przekaz po raz ostatni, ponieważ uważam, że pewnie sam dojdziesz do tych samych wniosków ostatecznych, jeśli trochę nad tym pomyślisz, czytelniku. Kiedy masz trudną decyzję do podjęcia, trudne pytanie do odpowiedzenia, stań przez chwilę, nie pozwól się pospieszać. Biorąc głęboki wdech przeanalizuj wszystkie wybory. Dopasuj, które z nich są prawdą, a które kłamstwem. Wybierz między strachem, a miłością. Wydychając powietrze, daj odpowiedź, z którą umysł, dusza oraz serce się zgadzają. Wtedy będziesz czuł, że to była poprawna decyzja, bez względu na dalszy rozwój wydarzeń. Nie będziesz miał w stosunku do siebie wyrzutów, więc będziesz szczęśliwy. Człowiek szczęśliwy, to człowiek dobry. A dobroć siłą rzeczy wyciąga na wierzch miłość, dzięki której możesz dać od siebie to, co najlepsze. A przynajmniej w to wierzę. I będę usilnie starała się udowodnić, że tak właśnie jest. 

piątek, 26 września 2014

Jestem wariatką!

Jestem na siebie zła. Bardzo zła. Cholera! Jest tyle poważnych problemów na świecie, a moim zmartwieniem jest to, że go nie zobaczę w ten weekend. Właściwie to nawet nie jestem zawiedziona, że tak się stało, ani nawet smutna, bo wewnętrznie czułam, że tak to się skończy. Jestem zwyczajnie zła, ponieważ wciąż próbuję znaleźć sposób. Cały czas kombinuję mimo woli, część mnie wmawia sobie, że jednak uda mi się z nim spotkać jeszcze jutro. Że „przypadkiem” pojadę na dworzec i go zobaczę. I zdaję sobie sprawę, że on to przeczyta. Ale tematyka tego bloga, to przemyślenia. A te są moje i potrzebuję je uwolnić bez względu na to, kto na nie patrzy. Nie potrafię się pogodzić ze znaczeniem słowa „nie”, kiedy chodzi o spotkanie z nim. Nie przyjmuję do wiadomości. Rany, czy ja jestem jakąś wariatką? Cholera (po raz kolejny), przecież ja go prawie nie znam! Co jest ze mną nie tak? Nawet nie jestem pewna, co czuję, kiedy na niego patrzę. Po prostu chcę, żeby był obok i dawał mi upragnione bezpieczeństwo. Wtedy czuję się dobrze (bo to jedyne dwie emocje/uczucia, których jestem pewna). Ale boję się, że jeśli dalej będę tak postępować, to zacznę być zwyczajnie męcząca. Piszę za dużo, wciąż mam wrażenie, że mu przeszkadzam. Wygląda na to, że prawie 200 kilometrów to spora odległość. Nie chcę być nachalna. Ale ilekroć próbuję dać mu święty spokój, przestaję panować nad palcami. Nie potrafię też zapomnieć, jak go potraktowałam dziś w nocy. Mam potężne wyrzuty sumienia. I tu objawia się, jak bardzo egoistyczną osobą jestem: napisał mi, że się nie gniewa, jednak sama muszę się uporać z własną winą. Czasem bywam okrutna, a on po niecałych dwóch miesiącach znajomości poznał już tego namiastkę (a właściwie namiastkę namiastki, bo to było nic w porównaniu z teatrzykiem, jaki potrafię, niestety, odstawić). Jak dalej się to wszystko potoczy? Jest ze mną coraz gorzej. Właśnie zdałam sobie sprawę, że kiedy zaczynałam tę notkę, oszukiwałam sama siebie. Nie jestem zła tylko na mnie. Jestem zła, smutna i sfrustrowana, że jego tu nie będzie. Denerwuje mnie, że nie mogę po prostu go zobaczyć, kiedy tego potrzebuję, a mnóstwo innych osób ma tę szansę i tego nie docenia. Nie chce mi się z nikim rozmawiać, nie chcę widzieć nikogo innego poza nim. Ale co, jeśli go zranię? Ja nie wiem, co czuję i może się okazać, że wcale nie to, co powinnam. A że mam zarypisty talent do niszczenia czego tylko się tknę, to boję się. Zwyczajnie się boję. Marzę, żeby być możliwie jak najlepszym człowiekiem, ale tylu głupot chyba nikt nie popełnia. Może blokuję uczucia i emocje? Może jest to zwykły mechanizm obronny? Kocham i nienawidzę cierpieć. Kocham, ponieważ to stan, który mijając przynajmniej czasowo mnie umacnia i wiem, jak sobie radzić z tym wewnętrznym bólem. Nienawidzę, bo wiem, jak sobie z nim radzić, a to oznacza, że trochę za dużo tego było do tej pory. Starsi (przynajmniej część) zaraz pomyślą, jak piętnastolatka mająca wszystko do szczęścia potrzebne może cierpieć. Cóż, ja jedynie mogę przypomnieć, że człowiekiem nie zaczyna się  być w wieku 20, 25 czy 30 lat. Człowiekiem jest się od poczęcia. A jednym z darów człowieczeństwa jest możliwość posiadania uczuć i emocji. Pięcioletnie dziecko może cierpieć tak samo, jak trzydziestoletni dorosły, któremu życie trochę rypnęło i nie potrafi się podnieść. Oczywiście, nie porównuję się do osób głodujących, bezdomnych, bitych, żyjących w ciągłej obawie. Ale wierzę, że każda, nawet najmniejsza emocja ma bardzo podobną wartość. W końcu to, co czujemy w określonych sytuacjach czyni nas tym, kim jesteśmy. Jedni poczują smutek, podczas gdy inni w tej samym momencie poczuliby determinację, strach i wiele innych (ciężko podać więcej przykładów bez sprecyzowanej sytuacji, a zależy mi na szybkim pisaniu, aby napisać wszystko, co chcę i o niczym nie zapomnieć). Powracając jednak do tematu: cierpienie, które czasem czuję (kiedyś wręcz często) jest głównie moją winą. Jestem zbyt wrażliwa, za łatwo odsłaniam miejsca, które najbardziej bolą. Rosnę w siłę, by być zawsze przygotowana na każdy cios, ale co, jeśli ktoś zadaje ciosy nieświadomie? A co, jeśli w ogóle sama się okaleczam? Tak, to zdecydowanie drugie pytanie powinnam sobie zadać. Chyba za dużo się doszukuję i za dużo sobie obiecuję. A potem znajduję sobie pretekst do zranienia samej siebie i zwalam winę na innych. Oficjalnie stwierdzam: jestem wariatką.
PS
Tęsknię za Tobą, chłopaku z karabinem. Może minąć dzień, tydzień, a nawet miesiąc od naszego spotkania, ale tęsknię bez względu na to. To silniejsze ode mnie, choć bardzo chciałabym, żebyś nie musiał dźwigać tego ciężaru.

wtorek, 9 września 2014

Dwie poziome i jedna pionowa !

"Co Ci się stało w twarz?", "Czemu masz pocięty policzek?"- Własnie to usłyszałam na przywitanie od klasy. Tak bardzo było to widać? Tak bardzo było widać trzy cieniutkie kreski na moim policzku? Zaraz, zaraz....zacznijmy od początku! Godzina 6.00 rano dzisiejszego dnia obudziła mnie mama. Postanowiłam, że będę myć głowę z rana tak jak robiłam to na wakacjach. Mam długie włosy, szybko robią się tłuste (przy letniej pogodzie to już w ogóle...!) Kiedy myje rano są świeże aż do wieczora, no nie ważne- nie o tym ta notka...Poszłam się do łazienki, nie patrząc w lustro udałam się umyć głowę. Po zrobieniu tego zawinęłam na głowie ręcznik. Stanęłam przed lustrem i ujrzałam...właśnie. Co to takiego było? Trzy rany na moim policzku. Długie wąskie kreski, bardzo płytkie. Jakby ktoś przejechał po mojej skórze ostrym nożykiem, lecz bardzo delikatnie. Dwie kreski poziome, jedna pionowa. Od czego to? Pies, może kot? Żadna z tych opcji do mnie nie przemawia. Drzwi były zamknięte więc kot nie miał prawa wejść do środka, a jeżeli już.. nie wszedł by do mnie do łóżka-nigdy tego nie robił, co nagle miało by się zmienić? Pies ma na to miast za grube pazury! Przez cały dzień myślałam. Zadawali mi pytania "Jak tyś to zrobiła?" Ja im nie umiałam odpowiedzieć...Odpowiadałam "nie ważne". Do czasu kiedy przypomniał mi się mój sen...Dzięki niemu straciłam wiarę w to, że podrapał mnie kot...chodź jest jeszcze opcja, że sama sobie to zrobiłam moimi pazurami (co się wcześniej nie zdarzyło) a sen o którym zaraz napiszę...to czysty zbieg okoliczności! Ale czy na pewno? A więc..Sen opowiadałam już Dizaku, chodź bardzo w skrócie. Śniło mi się, że leżałam na ciemnej sali. Na de mną jedno blade, białe światło. Ktoś ciął mi policzek. Nie wiem czym, widziałam tylko ciemne ręce-wręcz czarne! Czy komuś z was się to zdarzyło? Mi pierwszy raz. Myślę czy może się to powtórzyć. Sama nie wiem...Nie mam pojęcia!

:))

czwartek, 21 sierpnia 2014

Nie pamiętam do czego zmierzam, lecz kocham Irlandię!

Wakacje już prawie za pasem. Dosłownie parę dni temu wróciłam ze wspaniałej deszczowej Irlandii, ale mam wrażenie, jakbym chodziła po ulicach centrum Dublina wieki temu. Nie chciałam wracać. Mimo że jest tam zimno (co potrafiłam sobie wynagrodzić, ale o tym niżej), to czułam, że moja dusza i serce należą do tego kraju. Każdą minutę wypełniał mój zachwyt. Niby zwyczajne miasto, ale to, jak dobrze się tam czułam, jest nie do opisania. Poznałam całkiem spoko ludzi. Niektórzy z Hiszpanii, inni z Niemiec. Sporo było też mieszkańców Włoch. I jeden Polak. Na potrzeby tej notki nazwę go Andrzej. Cóż, nie będę ukrywać – on również przyczynił się do mojego samopoczucia podczas dwóch tygodni spędzonych na wyspie. Ale kim on w ogóle jest? Na pewno jest chłopakiem ;D A teraz nieco poważniej. Andrzej urodził się dokładnie rok i jeden dzień przede mną.  Zwykle dziwnie się czuję podczas kontaktu z osobami starszymi ode mnie. Mam wrażenie, że jestem za młoda i zbyt głupia, by móc prowadzić z nimi normalną konwersację. Cóż, na pewno nie z Andrzejem. Jestem zaskoczona, jak rozluźniona byłam w jego towarzystwie. Fakt faktem, był jedyną osobą na kursie, z którą mogłam porozmawiać w (moim) ojczystym języku (gdyż powód, dla którego w ogóle się w Irlandii znalazłam, to uczestnictwo w kursie językowym). Och, wiem, wiem, powinnam była unikać polskiego i skupić się na szlifowaniu angielskiego, ale czy mogę unikać kogoś, kto pożyczył mi kurtkę i przytulił, kiedy było mi zimno? Czy mogę ignorować fakt, że wytrzymał ze mną cała niedzielę (która była jedynym dniem wolnym od programu, gdzie program = lekcje/zwiedzanie po lekcjach)? Oczywiście, że mogę. Z chceniem gorzej. Mam wiele różnych cech osobowości, jak to zwykle u istot ludzkich bywa, a jedną z nich jest zdecydowanie mało silna wola. To bardzo zabawne, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak do nikogo przywiązać. Wyjątkiem była Fmo, a i nam zajęło to kilka lat. Andrzej sprawił, że moja skorupka pękła po tygodniu. Ba, oczarował mnie do tego stopnia, że zaczęłam sama ją kopać i życzyć sobie, żeby całkiem pękła. Z początku byłam zafascynowana. To jak opowiadał o swoich pasjach mnie urzekło. Kilka dni później złapałam go za rękę. Minęły kolejne i mnie przytulił… I to był jeden z najpiękniejszych uścisków. Kiedy staliśmy (przez pół godziny!) na przystanku, ściśnięci, po raz pierwszy zrobiło mi się tam naprawdę ciepło (tak, ten misiek, jak i wszystkie kolejne, wynagrodziły mi gdzieś tam wyżej wspomniane zimno). Ponadto poczułam się silna, bezpieczna i spokojna, jak gdyby nic co istnieje nie mogło mnie zniszczyć. Oj, byłam szczęśliwa, że autobus się spóźniał ;) A jak dalej rozwijała się nasza znajomość… Cóż, pozostawiam to Tobie, czytelniku. W tym momencie podzieliłam się wszystkimi szczegółami jedynie z Fmo, gdyż jest to dla mnie na razie zbyt osobiste, by przekazywać to światu.
Ale nie tylko na znajomości z Andrzejem skupił się mój wyjazd (choć głównie na niej). Poznałam też spoko gostka z Niemiec, który nauczył mnie zaczepistej gry karcianej (której nazwy niestety nie potrafię nawet zapisać – w tym roku przyłożę się do niemieckiego w szkole, obiecuję!) i również czyta „Grę o tron”. Obejrzał też kilka serii anime, więc mogliśmy się powymieniać ulubionymi (do tej pory) tytułami. Osobowość miał zbliżoną do mojej. Nie mówił wiele, za to słuchał wypowiedzi innych. Czuję sympatię do niego, mimo dzielących nas dwóch lat różnicy (oczywiście, zgodnie ze zwyczajem, jestem ta młodsza). Pisząc o nim przypomniało mi się, że powinnam wreszcie przepisać i wysłać mu opowiadanie, które napisałam w ramach projektu na zajęciach (nie dorównuję panu Martinowi czy pani Canavan, ale jestem dumna ze swojej pierwszej historii napisanej po angielsku). Właściwie to tylko początek całej opowieści, ma nieco ponad trzysta słów, jednak kiedy już mam pomysł, to rozrasta się on z prędkością błyskawicy, ale niestety miałam wyznaczoną ilość miejsca i nie mogłam sobie pozwolić na przekroczenie go. Dlatego też z bólem (niewielkim, gdyż włosy z głowy rwałam, kiedy walczyłam z czasami i resztą gramatyki, ale wciąż jakimś, spowodowanym niedokończonym opowiadaniem) zakończyłam słowami „To be continued…” . Cóż nasze dzieła, którymi były robione w grupach czasopisma (właśnie w nim umieściłam opowiadanie), trzeba było przedstawić przed 25 osobami… Zakończyło się to w moim przypadku tragicznie. Troszkę wstyd się przyznać, ale z nerwów nie wytrzymałam i popłakałam się, kiedy zaczęłam opowiadać o efektach mojej pracy. Kiedyś uda mi się porywająco przemówić do tłumu, ale póki co chyba nie jestem na to gotowa ;P Powracając jednak do tematu, kiepsko „zareklamowałam” swoją robotę, co? A jednak wspomniany wyżej gostek z Niemiec powiedział, że chciałby je przeczytać. Nawet nie wiesz, jak strasznie mnie to ucieszyło! Mój wysiłek nie poszedł na marne! Bo będąc szczerą, nie wierzyłam, że po moim niezamierzonym „małym show” ktoś postanowi po to sięgnąć. Może trochę za mocno to do siebie biorę, ale czuję, że jestem o pół maleńkiego kroczku bliżej do spełnienia jednego z moich marzeń: napisania książki, którą ktoś będzie chciał przeczytać! Poznałam też bardzo fajne dziewczyny. Kilka z nich to Hiszpanki (z jedną z nich mieszkałam w pokoju), które bardzo poważnie podchodziły do mojej znajomości z Andrzejem i wiele planowały za mnie, więc czas z nimi spędzony był wypełniony żartami, przyjemny i pozbawiony zmartwień. Zamieniłam też parę słów z Niemką. Co prawda nie zawiązałyśmy żadnej głębszej więzi (podobnie z Hiszpankami), lecz mimo wszystko przyjemnie się z nią gawędziło „o niczym”. I tymi słowami kończę moją notkę, ponieważ (jak to często w moim przypadku bywa) zapomniałam do czego zmierzam, co spowodowane jest rozwinięciem zbyt wielu myśli na raz. Hej, jeśli to czytasz i odwiedziłeś/aś lub odwiedzisz Irlandię, to podziel się swoją opinią. Jestem ciekawa, jak inni postrzegają ten kraj :) 

piątek, 15 sierpnia 2014

Ktoś jest w domu !

Chowam się pod kocem ,podkulam nogi. Przytulam się do mojego psa i próbuje zasnąć. Nie mogę ! Nie mogę zasnąć z tą myślą. O co chodzi ? Już tłumaczę... Od kilku dni mam wrażenie ,że ktoś w nocy chodzi po naszym domu. Mam łóżko na przeciwko drzwi które mają trzy "okienka" ,chodź są zamazane widzę tam jakiś cień... Moi rodzice to nie są na pewno, brat jest na drugim końcu Polski . Gdyby byli to rodzice słyszałabym otwierające się z ich sypialni drzwi ( wydają specyficzny dźwięk - tak wiem dziwnie to brzmi ) Najczęściej chodzą do łazienki która jest na wprost mojego wejścia do pokoju. Kto by chodził po ciemku w korytarzu i nie wchodził do żadnego z pokoi ? Nie było jeszcze sytuacji że "Cień" natknął się na jednego z moich rodziców. Ja...ja nie odważę się wyjść ,otworzyć drzwi. Nie odważę się ich nawet uchylić i przekonać się co na prawdę kryję się w korytarzu ! Fobia ? Sama nie wiem.. Nie umiem jeszcze dokładnie powiedzieć co to takiego, skąd mi się to wzięło. Szukam odpowiedzi ! Boję się coraz bardziej nawet z zapalonym świtałem wyjść do toalety .Macie coś takiego ?Tak jak ja , boicie się pająków czy wystawienia ręki poza granicę łóżka ?Z tymi dwoma rzeczami borykam się już bardzo długo. Pająki.. o nich nie ma co się rozpisywać ,po prostu się ich boję !Krzyczę jak mała dziewczynka i proszę o zabranie go, zabicie kogoś kto siedzi obok ! Zawsze słyszę "Czego ty się boisz ,to tylko pajączek" tylko... Ostatnio pająk (miał z 3 milimetry -razem z nóżkami) zjechał mi na swojej białej niteczce przed twarz .Nie mogłam zacząć krzyczeć bo byłam w takim towarzystwie w którym... no cóż ,nie wypadało ! Wstałam żeby "rozprostować nogi" (tsaaa jasne). Jeżeli chodzi o tą granicę łóżka .Czy bajki o potworach z pod łóżka są trafne ?Może.. wiem ,że nic tam nie siedzi. Możliwe ,że mój kot : p Nie potrafię na dłuższą chwilę wystawić ręki,nogi za łóżko .A jeżeli już to robię (kiedy to mój pies rozwali się na całą szerokość łóżka ...) staram się dotknąć podłogi. Może mam lęk wysokości ? O.O Mam dużo dziwnym myśli na te tematy... Iż mam łóżko na przeciwko drzwi mam wrażenie ,że zaraz ktoś wejdzie i złapie mnie za nogi. Ma tą scenę przed oczami od jakiegoś czasu ! Dlatego nakrywam się cała kocem/kołdrą ...Dziwne to wszystko.



A wy? Czego się boicie ? ;3

poniedziałek, 7 lipca 2014

"Cześć,Michał jestem"

W sobotę byłam na spotkaniu rodzinnym w Żarowie. (około 2 godziny jazdy od Zielonej Góry) Była to tylko rodzina od strony mamy ...było z 20 osób ! Pogubiłam się i nie wiem nadal kto jest od kogo,jak ,z kim.Kto jest czyim dzieckiem, bratem, siostrą, wujkiem...Bóg wie czym jeszcze ! Nie przepadam za tego typu spotkaniami. Jeździmy na takie co roku. Najbardziej z tego wszystkiego nie lubię witania i żegnania się. Tak na prawdę nikogo nie znałam i nie wiedziałam że mam mówić przy przywitaniu: Dzień dobry ,cześć...czy jeszcze coś innego. Tak samo z pożegnaniami. Nie wspominając o uściskach i buziaczkach. Ja oczywiście dorwałam się do słonecznika. Ciągle słyszałam pytania skierowane do mojej osoby "Kaja,a ty nic nie jesz ?" Na co odpowiadałam ,że jem słonecznik. Zjadłam w końcu kawałek babki ..co prawda była sucha jak pieprz a pod ręką nic do picia ,ale z grzeczności skłamałam ,że mi smakowało. W pewnym momencie rozśmieszyłam towarzystwo bo weszła para (jak już wcześniej mówiłam - nie wiem od kogo ,jak, z kim) wiem ,że mieli dziecko (bodajże 2-latka.) Witają się wszyscy po czym wspomniany facet podchodzi do mnie podaje rękę i mówi "Cześć,Michał jestem" a ja się zawiesiłam jak głupia nadal trzymając jego rękę. W końcu skinęłam głową i odpowiedziałam "Kaja" na co wszyscy zaczęli się śmiać . Całe towarzystwo zrozumiało że "Michał" zapomniał mojego imienia (trudno żeby je pamiętał jak chyba nigdy się nie widzieliśmy ..może raz - ja tego i tak nie pamiętam) Słyszałam tylko "haha ale wtopa ,haha" .Michał zaczął się w te pędy tłumaczyć "Przepraszam, ale dawno jej nie widziałem i nie pamiętałem !haha..." A to przecież przeze mnie bo to ja nie powiedziałam od razu swojego imienia...Siedziałam tak na składanym fotelu i się nudziłam. Wszyscy rozmawiali ze sobą .Ostatnio mama doładowała mi konto w telefonie na 30 zł ...napisałam więc do kolegi "hej" ,on odpisał "no cześć :D " Już chciałam wysłać wiadomość "Jestem na spotkaniu rodzinnym i...." A tu co !? Brak środków na koncie . Gdzie ,kiedy ,jak to mi 30 zł zniknęło z konta !!?? Byłam strasznie wkurzona. Znów jakieś cholerne sms-y które zżerają 6 zł codziennie... Uwielbiam. W pewnym momencie jedno z 2-letnich dzieci zaczęło się do mnie uśmiechać ,Franek miał na imię. (Nie wspomniałam ,że było tam kilka takich dzieci ...) Tak się uśmiechał i uśmiechał ,a ja do niego (pomijając fakt ,że nie przepadam za małymi dziećmi...a wręcz ich nie lubię ) Franek zaczął szarpać mój fotel,wchodzić za niego i...wchodzić mi na kolana kładąc głowę na mój dekolt ! Widziałam tylko jak jego ojciec łapie się za głowę. Ale nic nie robił ,za to jego babcia...! Łaziła ciągle za nim .W końcu rozumiem, jak nie rodzice to dziadkowie...Franek zaczął dawać mi buziaki,ciągle za mną łaził - zaczął mnie irytować. Ta pocieszna mordka latająca ciągle za mną, łapiąca mnie za rękę .Czemu nie lubię dzieci ?Często o tym myślę, chce mi się płakać ,często uronię łzę na myśl o tym ,że moi rodzice kiedyś na pewno będą chcieli zostać dziadkami. Będą chcieli mieć wnuki...wiem ,że na pewno jeszcze nie teraz. Przecież sama nie jestem gotowa. HALO ! o czym ja zaczęłam pisać...notka na temat fatalnego wyjazdu zaczęła się przeistaczać w moje cierpienie na temat małych dzieci .Przecież kiedyś sama taka byłam. Ja podobno płakałam tylko wtedy jak chciałam jeść..potem szłam spać i "Kajusi" nie było,więc..Czasami mam takie myśli,że chciałabym mieć dziecko . Tak jak to było w filmie "bejbi blues" "Mieć kogo kochać i w końcu być przez kogoś kochanym" Teraz dużo osób czytając to myśli "dziewczyno,masz 15 lat..nie jesteś gotowa !" Tak wiem ,wiem...nie zamierzam mieć przecież teraz dziecka. A nawet jeśli to pytanie - Z KIM? Właśnie...i teraz powinnam powrócić do temu moich znajomości ze starszymi chłopakami ale ...tego nie zrobię. Nie chce znów myśleć o tym,znów pisać tutaj i zadręczać się różnymi pytaniami. Wracając do spotkania rodzinnego..to byłam strasznie zła bo nie miałam ze sobą słuchawek ...wzięłam tylko jeden komiks ,który przeczytałam w samochodzie. Po prostu się nudziłam ,omijając fakt ,że Frankowi się spodobałam. W którymś momencie jego babcia powiedziała  "Franuś, ja nie wiem czy ona lubi takich młodych "



"Kajuś ,dlaczego wolisz starszych?" - pomyślałam .


https://www.youtube.com/watch?v=aNzCDt2eidg

piątek, 13 czerwca 2014

Smutek, radość, płacz i uśmiech. Koniec roku szkolnego coraz bliżej. Walczmy o oceny .

Nareszcie trochę chłodniejszy dzień. Z rana pojechałam autobusem do szkoły ,poszłam pod klasę po czym się dowiedziałam że nie ma pierwszej lekcji czyli angielskiego. Następna matematyka na której miałam się w końcu dowiedzieć co będę mieć na koniec. Byłam ciągle pewna, że nauczycielka wystawi mi dobry. Pani wystawiała oceny przy czym usłyszałam "Kaja do tablicy,przykład trzeci.." Podeszłam spokojnym krokiem , wzięłam kredę i myślałam tylko o tym żeby mieć na koniec cztery i czas poświęcony przez mojego dziadka nie poszedł na marne. Chciałam żeby zobaczył ,że umiem .Chciałam żeby był dumny ze mnie...i ,że te wszystkie godziny nie poszły w las. Zaczęłam pisać. Przepisałam równanie na lewą część tablicy po czym stanęłam jak słup trzymając się lewą ręką za kieszeń spodni. Wpatrywałam się w równanie chwilę czasu. Chwilę po tym podeszła nauczycielka i powiedziała jak mam zacząć . Zrobiłam równanie,wyszedł wynik....Po czym usłyszałam gdzieś z daleka z klasy ,że na samym początku ( na samym początku !!) się pomyliłam. Byłam zmuszona żeby wszystko zmazać i zacząć od nowa."Załamka". Pomyłka na początku działania zaważyła o całej reszcie..nie wiedziałam jak je rozwiązać. Stałam tam dalej zakryta włosami z kredą w dłoni przytkniętej do tablicy ,stukałam nią .Wtedy usłyszałam "Kaja z ocen nie wychodzi ci niestety cztery..przykro mi,ale muszę ci postawić trójkę".Klasa wołała "Niech pani da jej cztery ,zawsze jest przy tablicy,stara się". Zobaczyłam panią patrzącą się na mnie. Po chwili namysłu już widziałam ,że straciłam szansę na wyższą średnią ,uznanie w oczach dziadka,rodziców...że się starałam,że potrafię.Oczy zrobiły się mokre, napłynęły mi łzy,ręce się trzęsły jak cała reszta mnie ale stałam schowana za moimi długimi włosami.Próbowałam nie płakać, nie chciałam żeby ktoś zauważył. Łzy po policzkach jeszcze nie płynęły..."Kaja ,coś się tak zacięła ? Usiądź.." mówiła nauczycielka po czym odłożyłam kredę. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku kiedy wracałam do ławki. Nie wspomniałam o tym ,że na początku lekcji nauczycielka kazała się przesiąść z samego końca do środkowego rzędu na sam początek. Siadając rozryczałam się jak głupia, jak małe dziecko które nie dostało lizaka...Zasłoniłam się znów włosami. Kreski czarnym eyelinerem rozmyły mi się całkiem,miałam dookoła oczu czarną wodę która spływała z łzami. Czułam się źle, cała klasa musiała patrzeć jak niby twarda z pozoru osoba płacze a wręcz ryczy z głupiej oceny. Kiedyś bym się cieszyła ,że mam trzy. Kiedyś cieszyłam się ,że z kartkówki dostałam ocenę dwa . Teraz mnie to nie satysfakcjonowało. Niestety. Płakałam ,koleżanka z ławki przede mną próbowała mnie pocieszać ,że wszystko będzie dobrze.. Jak ma być dobrze? Kiedy ,Gdzie? Jak to już było wpisane ..wpisane długopisem .Dała mi chusteczkę ,wydmuchałam nos. "Kaja ! Będzie dobrze. W następnym roku masz mieć cztery, będziesz mieć cztery ! Ja i tak jestem z ciebie dumna ,słyszysz!?" Mówiła kobieta siedząca za biurkiem . Miałam wrażenie jakby słowami"...masz mieć cztery .." rozkazywała mi. Przytaknęłam na jej słowa .Miałam całe oczy czerwone. Lekcja się skończyła. Wszyscy wyszli z sali udając się na następną lekcję. Ja w inny kierunek - łazienka. Stanęłam przed brudnym lustrem i popatrzyłam na siebie.Wytarłam oczy z czarnego tuszu po kreskach, wytarłam nos. Zorientowałam się ,że mam cały dekolt i szyję pokrytą czerwonymi kropkami. Nie wiem od czego tak .Jak wychodzę z pod prysznica też tak mam. Dziwne. Zeszłam na niższe piętro gdzie była moja klasa. Leciały pytania "Czemu płaczesz?", "Co się stało...?" Usiadłam w odosobnieniu żeby to sobie przemyśleć . Po co ta szopka? Czemu się popłakałam ? Czy to na prawdę było dla mnie takie ważne ,że dosłownie wylałam to z siebie przez co pokazałam wszystkim jak bardzo jest mi źle? Sama nie wiem. Wyciągnęłam zeszyt z francuskiego żeby douczyć się na kartkówkę. Mój kolega ,przyjaciel powtarzał mi ciągle ,że będzie dobrze. Uśmiechał się co też mnie trochę rozweseliło. Weszliśmy do sali. Okazało się, że pani pyta...Modliłam się żeby mnie nie spytała ,ta jedynka mogłaby tak pogorszyć moją ocenę ,że miałabym z dwójki niedostateczny ! Ciągle powtarzałam tekst. Powtarzałam,powtarzałam. Nie spytała mnie. Koniec lekcji. Byłam tak szczęśliwa ,że mnie nie spytała ale ciągle byłam zła na matematykę...Nie udało się .Pierwsze pytanie w domu jak powiedziałam, że to dla dziadka itp itd..."A co miałaś za to dostać?" Aż...cholera. Niby dostać coś miałam ale to już nie chodziło o to. Chodziło o samą satysfakcję ! O to, że ja potrafię !No cóż..może jednak nie. 

Życzę wszystkim osobom walczącym o oceny żeby im się udało. Ja próbowałam .Mimo ciągłej aktywności na lekcji kiedy to zawsze byłam przy tablicy nie udało się. Nadzieja która umiera ostatnia w tamtej chwili umarła. Pokazałam to płaczem. Walczcie o oceny, dla samej satysfakcji. 


środa, 11 czerwca 2014

Dziękuję za to, że niczego ode mnie nie oczekujesz!

Ojej… Ale byłam dziś zestresowana. Do teraz jestem. Musiałam sobie coś wyjaśnić z pewną osobą. Początkowo nie zamierzałam, ale walczyłam z pewnymi myślami od prawie dwóch tygodni i dla własnego spokoju musiałam wszystko z siebie wyrzucić. Wydawało mi się, że się mną bawi, kręci cukierkiem przed nosem, po czym go zabiera. Jakkolwiek w końcu zaczęlibyśmy ignorować kogoś takiego, to niewątpliwie większości byłoby przykro, co skłoniłby do odejścia i zostawienia tej osoby za sobą. Ale jeśli coś nie pozwala nam odejść? Jeśli z jakiegoś powodu lubimy tę osobę mimo wszystko? Napisałam do niej długą wiadomość. Nie bałam się tego, że przeczyta. Byłam przerażona perspektywą, że zostanę poniżona, wyśmiana i szczegółowo obgadana za plecami. Ale tak się nie stało. Ten ktoś również napisał do mnie szczerą wiadomość o tym, jak widzi to, o czym mu napisałam. I teraz, pisząc ten (tym razem niezbyt długi) post, zaczęłam się zastanawiać: dlaczego tak pomyślałam? Może dlatego, iż wydawało mi się, że ta osoba czegoś ode mnie chce? Może dlatego, że ma dziwaczny talent do nieświadomego trafiania w moje czułe punkty? A może dlatego, że ostatnio mam większy problem z zaufaniem? Nie wiem. Ale w tym momencie to już chyba nie jest ważne. Przypomniało mi się coś. Krótki epizod z zeszłorocznej wycieczki szkolnej. Siedziałam na plaży, a wokół mnie dwie klasy. Mimo tylu ludzi, czułam się sama. Przez słuchawki sączył się silny głos Rihanny, która śpiewała o nieszczęśliwej miłości. I w pewnym momencie przyszła wyżej wspominana osoba. Również miała słuchawki na uszach. Nie gadaliśmy, patrzyliśmy w dal, praktycznie zero kontaktu. Jednak sam fakt, że ten ktoś tak po prostu usiadł obok mnie sprawił, że nie byłam już taka samotna. Koleżanka, obok której wcześniej się usadowiłam (ona również słuchała muzyki, jednak leżała i była zajęta sobą), też wstała. Tak we troje oglądaliśmy horyzont. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że mam szansę nawiązać jakieś bliższe więzi z nową klasą. Pierwszy raz, kiedy zaczęła mi się wydawać mniej obca. Osobo, pewnie nigdy tego nie przeczytasz, a nawet jeśli, to w życiu nie zgadniesz, że o Ciebie chodzi, ale dziękuję Ci. Zrozumiałam, że nie wszyscy czegoś ode mnie oczekują, a Twoja dzisiejsza wiadomość mnie w tym utwierdziła. Nigdy też nie zapomnę wcześniej opisanego wspomnienia. Dla Ciebie to pewnie nic nie znaczy i nie pamiętasz, ale dla mnie to bardzo ważny i piękny moment. 

sobota, 7 czerwca 2014

00.30 - idealny czas na notkę o wszystkim i o niczym !

Już nie długo koniec roku szkolnego. To źle i dobrze....Źle bo nie wiem jak będzie z ocenami ,dobrze bo wakacje ! Jadę na koniec Polski o czym marzę już od dłuższego czasu. Żeby się wyrwać z mojej miejscowości i odpocząć .Czeka mnie już nie długo 11-godzinna jazda autobusem w śród tłumu ludzi...Podobno jest dużo chętnych na ten kurs. Na szczęście będziemy ruszać o 22.00. Będę spać i słuchać muzyki. Za pewne po 11 godzinach słuchania telefon padnie. A raczej nie wytrzyma do końca trasy.

Czy spotkam bohatera mojego opowiadania ? Czy poznam go bliżej? Nie znam go za bardzo...CO najwyżej z wyglądu ,jak się nazywa, ile ma lat... A może on mnie odbierze z pod autobusu? Jestem ciekawa tego lata...I to bardzo ! Musiałam coś napisać. Musiałam ? Raczej miałam ochotę  dodać coś o w pół do pierwszej niedzielnej  nocy ...Ale idę już spać. Muszę odpocząć. Łeb mi pęka. Dizaku jutro wraca do domu. Coś czuje że kolejny weekend spędzę u niej. Kupiłam dzisiaj 2 nowe mangi... w poniedziałek może przyjdzie jeszcze jedna. Dizaku zamówiła ich aż 5...więc jest co czytać. Do usłyszenia !

wtorek, 27 maja 2014

Od wszystkich do mnie.

Ostatnio tak sobie myślałam nad zmianami które w nas zachodzą .Nasze upodobania, preferencje.
Pamiętam jak kiedyś nosiłam trampki - luźno rozwiązane a w nich spodnie. Teraz jak od czasu do czasu nosze trampki to mocno zawiązane a spodnie na wierzchu - bo tak mi się podoba . Kiedyś lubiłam korowe ciuchy , nosiłam opaski na głowie,bandamki ,związywałam włosy w kucyk . W lato chodziłam w krótkich spodenkach i japonkach .Mój styl zmienił się radykalnie.Nie którym to się nie podoba ,ale jakoś szczególnie nie zwracam ta no uwagi ... Noszę to co mi się podoba. Nauczyłam się to ignorować , nauczyłam się innych nie oceniać po wyglądzie , tego czego słucha tylko po tym jak się zachowuje - bo to jest najważniejsze. Nie obrażam stylu innych ,ich ulubionych wykonawców . Kiedy ktoś śpiewa jedną z moich ulubionych piosenek i śmieje się z jej "głupiego" tekstu bo dla niego nie ma sensu ani przesłania po prostu milczę .Nie odgrywam się na nim. Nie wyśmiewam jego piosenek czy ubioru ! Do pewnego czasu to robiłam ..jak chyba każdy ,ale mi to już minęło a innym niestety nie.Jestem otwarta na nowe utwory, bo wiele z nich podesłane przez znajomych spodobały mi się .Ubieram się teraz"ciężko"(jak to niektórzy określają) czarne spodnie,koszulki,glany,nowe kolczyki,łańcuchy,ćwieki itp. Lubie to. Słucham różnej muzyki nie koniecznie pasującej do mojego stylu . Jak mnie ktoś pyta jaki mam styl/jak się charakteryzuje - czy to metal czy punk, goth ? Kiedyś nie wiedziałam co odpowiedzieć bo tak na prawdę ubieram się jak chcę-nie miałam wyznaczonego celu do jakiego dążyłam . Teraz na pytanie "Kim jesteś?" odpowiadam "Jestem sobą " Bo jestem ! I w sumie dobrze mi tym :) Jak na razie nic nie chce w sobie zmieniać .

Miałam napisać o tym jak ludzie się zmieniają a większość napisałam o sobie.To była własnie taka zmiana!:)

Dzięki że dotarliście do końca wylewania moich myśli o samej sobie . Myślę że jeżeli jesteście osobami śmiejącymi się z innych bo coś wam się w nich nie podoba ... to przestańcie.Proszę ..tak dla mnie !

Dobranoc.

poniedziałek, 26 maja 2014

Poważny dorosły? Dziękuję, postoję

Czytałam wczoraj "Małego Księcia". Co prawda niezupełnie z własnej woli (to moja lektura szkolna), ale jednak z przyjemnością. Wyjątkowo mnie poruszyła. Urzekł mnie język, jakim została napisana, rysunki autora, możliwość przystopowania i pomyślenia o tym, co właśnie zostało mi przekazane. Cały czas miałam wrażenie, że pan de Saint-Exupery pisząc swój utwór wcielał się w rolę tytułowego bohatera. Cóż, sprawdziło się ono, kiedy otworzyłam kolejno strony na Wikipedii: najpierw o autorze, a następnie o baśni/powieści (nie wiem, do jakiej kategorii to przypisać - przypuszczam, że tego dowiem się na lekcjach). Antoine de Saint-Exupery nie przedstawił siebie jednak tylko jako Księcia, ale również jako pilota zepsutego samolotu. I tak oto prowadził ze sobą dialog: ówczesny, dorosły człowiek, razem z jego wewnętrznym dzieckiem i wspomnieniami, z których wypływają pewne uniwersalne nauki. Spodobało mi się, jak przedstawił dorosłych - widzących cyfry, pieniądze i bogactwo, grających w golfa i rozmawiających na "poważne" tematy (gdyż są to przecież ludzie "poważni") sklerotyków, którzy zapomnieli o istnieniu wyobraźni, o pięknie prostych rzeczy, intuicji czy najzwyklejszej zabawie, radości. Bo jakże dorosły mógłby się czymś takim zajmować? Ludzie poważni liczą, kupują, sprzedają, oszczędzają, zawierają transakcje i dobrze wyglądają. Dorośli ludzie nie mają czasu biegać, nie kierują się sercem, ani nie wierzą w żadne bzdety, jak wyobraźnia. Ich celem jest pracować, zarabiać, wzbogacać się i wydawać pieniądze, a lenistwo i inne słabości okazywać w swoim, jednoosobowym towarzystwie. Ale najbardziej chcą posiadać - w końcu posiadać znaczy być w dobrej sytuacji finansowej. I wiecie, co? Do wczoraj sama stawałam się takim dorosłym. Stawałam się robotem, który musi mieć, by poprawnie funkcjonować. Kreaturą, która piękno widzi w cenie (i odwrotnie). Wiadomo, każdy chce się czasem pochwalić, że ma coś lepsze, ładniejsze, szybsze, większe, itd. Jest to cecha bardzo ludzka i według mnie niekoniecznie oznacza przechwalstwo. Ale czy to się nie stało powszechne? Kupujemy najnowsze modele sprzętów elektronicznych, ubrania, które są "modne", zestawiając je ze sobą w taki sposób, jaki często pojawia się na modelkach czy celebrytach z okładki, biżuterię, którą mają znajomi, buty aktualnie znajdujące się na topie list trendów, itp., itd. I ja nie twierdzę, że jest to grzech, coś niewłaściwego i że w ogóle najlepiej, to żeby tego wszystkiego nie było. To normalne. Nie mamy przecież jakiegoś znowu wielkiego wyboru: śmiało się wręcz posunę do stwierdzenia, że jeśli weźmiemy pod lupę sieciówki (typu H&M, Reserved czy inna Bershka), to w wielu z nich znajduje się bardzo wiele podobnych (czasem dosłownie identycznych) ubrań. To samo z butami oraz biżuterią. Nie jest to dziwne, bo na takie rzeczy aktualnie jest popyt, więc są one produkowane na dużą skalę. Ale problem nie leży wcale w produktach. On mieszka w Nas. Po prostu brak nam wyobraźni. Tracimy ją w momencie pójścia do szkoły. Nie odbywa się to w ciągu jednego dnia - trwa to latami. Latami uczymy się, że wyobraźnia nie przyda nam się w życiu: musimy znać podstawy nauk ścisłych i zasady gramatyki. Na plastyce nie istnieje pojęcie sztuki: wykonujemy tylko polecenie nauczyciela. Nie wolno wyjść za linię, bo to błąd. Nie należy interpretować tekstów wedle własnych przemyśleń na sprawdzianach i egzaminach języka polskiego - musimy pisać tak, jak jest w kluczu. Przecież to naturalne, że nauczyciel wie, co miał na myśli autor, żyjący w innych czasach, na długo przed narodzinami wszystkich uczestników lekcji. Grzechem jest wypowiadanie głośno swoich poglądów na temat Jezusa, Boga, przykazań i istoty religii. Przecież księża i nauczyciele doskonale znają plan Boży oraz sens przykazań. Przecież prowadzili pogawędkę z Bogiem przy herbatce o 17.00, a ten z radością im wszystko opowiedział. Nigdy też nie prowadź zeszytu w szkole, tak, jak Ci się podoba. Zeszyt nie należy do ucznia, ale jest przeznaczony nauczycielowi, aby mógł go sobie pooglądać i wstawić ocenę, za to, że litera "a" jest napisana krzywo, "p" inaczej, niż w podręczniku, a przecinek w złym miejscu. W ogóle wszystko, co inne, jest złe. Trzeba to tępić. Bo wszyscy powinniśmy być "poważnymi"dorosłymi, którzy dobrze się prezentują. I do wczoraj sama tak myślałam. Fakt, jestem dosyć wyalienowana w tłumie, mam już poglądy na pewne tematy, własny tok myślenia, zasady i nierzadko styl. Ale coraz częściej zaczęłam ulegać idei "idealnego robota". Jestem kreatywna i często reaguję intuicyjnie. Nie zostawiam jednak rozsądku i rozumu na pastwę losu: oni również są moimi nieodłącznymi towarzyszami. Lecz mimo faktu, że w jakiś sposób się wyróżniam, to zwracam coraz większą uwagę na modne/lepsze/ładniejsze/droższe/bardziej błyszczące. Dlaczego? Czy to ważne? Czy skoro trzy koleżanki mają, co prawda ładne, ale właściwie takie same sukienki, to ja muszę mieć taką samą? Czy jeśli 30% osób w szkole posiada słuchawki za 700 złotych, to muszę mieć identyczne? Przecież nie noszę sukienek, więc nie musi mi zajmować wieszaka. Przecież mam sprawne i bardzo dobre słuchawki, które może nie robią takiego wrażenia, jak te drogie, ale dobrze spełniają swoją rolę. Mam masę innych ładnych rzeczy, niektóre posiadane również przez innych, a niektóre jedyne w swoim rodzaju. Dlaczego więc chcę nowe? Co mi da fakt, że je mam? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale czy mając modne rzeczy muszę być taka jak inni? I tu nareszcie zadowalająca mnie odpowiedź: nie! To zależy tylko ode mnie. Mogę się ubrać tak samo, jak wszystkie dziewczyny ze szkoły, których marzeniem jest wyglądać tak samo, albo użyć wyobraźni. Nie chować jej, jak mi nakazują. Wyjść zasadom naprzeciw i powiedzieć: jestem sobą i nic nie możecie z tym zrobić. I tu zaczyna się paradoks. Bo wedle świata dorosłych powinniśmy być poważni. Czy większość nastolatków nie dąży do dorosłości? Czy nie chcemy być traktowani jak dorośli? Czy nie próbujemy zachowywać się jak oni (cóż, z marnym skutkiem, ale jednak)? A na czym polega dorosłość? <werble> Na zasadach! Dorośli mają tabu, nie mówią o pewnych rzeczach głośno, tłamszą swoje potrzeby, kreatywność, a intuicja uruchamia się chyba tylko w sytuacjach dotyczących  (dosłownie!) życia lub śmierci. Poza tym, zasady brzmią poważnie. Jeśli coś brzmi poważnie, to musi być dorosłe prawda? Kawa. Wiadomości. Dom. Samochód. Papieros. Sama się z resztą na tym przyłapałam dosłownie przedwczoraj. Urodziny babci, gospodarze pytają, czego do picia chcą goście. W końcu nadeszła moja kolej na odpowiedź. Kawa. Nie poprosiłam o kawę z powodu powagi, ale dlatego, że lubię ten napój. Potem ktoś zaczął prawić komentarze na ten temat. Oj, zdenerwowałam się. Odparowałam, że jestem dorosła, chcę być traktowana poważnie i nikomu nic do tego. Szczerze mówiąc, z jakiegoś powodu zrobiło mi się wstyd po tych słowach. Siedziałam i rozmyślałam nad tym, co powiedziałam. Czułam się dziwnie, było mi "niewygodnie umysłowo" . Po powrocie do domu przeczytałam "Małego Księcia". I dopiero wtedy zrobiło mi się prawdziwie głupio. Zdałam sobie sprawę, jak absurdalnie musiały zabrzmieć moje słowa. Wyobraźcie sobie piętnastolatkę z kolczykiem w brwi, która mówi, że jest dorosła i poważna i dlatego pije kawę. Nie dość, że kompletnie mija się z prawdą, to jeszcze wygląda komicznie. Nie chcę być wydrążoną skarbonką, której celem są pieniądze i wysokie liczby (byle nie długów). Nie chcę być marionetką, która wiernie, nie, naiwnie wierzy w każdą przedstawioną tezę. Nie chcę być i wyglądać jak wszyscy. Skoro ja = ja, to dlaczego nagle ma być ja = inni? Będę miała cele, ale takie, które mnie uszczęśliwią. Będę posiadała to, czego ja chcę, a nie to, czego inni oczekują, że będę posiadać. Będę ubierała się tak, jak mi wygodnie i ładnie, a nie tak, jak innym wygodnie i ładnie. Nie pozwolę, by ktoś mnie stłamsił. Nie pozwolę, by ktoś odebrał mi kreatywność, wmówił, że intuicja jest niepotrzebna, a mój tok myślenia niepoprawny. Nie pozwolę na to, by ktokolwiek narzucił mi bezpodstawne zasady albo zaszufladkował. I co najważniejsze, będę myślącym dorosłym, a nie "poważnym" dorosłym. Pokażę komu się da, że jest to ciekawsze i ułatwia życie. A osoby uważające podobnie postaram się nakłonić do tego, aby mi pomogły. Mam nadzieję, że znajdę je wśród dzieci, młodzieży, jak i osób po 18/21 roku życia.

Czytelniku, gratuluję po stokroć, jeśli dotrwałeś do końca. Nie jestem pewna, czy ma to dla Ciebie jakiś sens. Kiedy piszę, cały czas przychodzą do mojej głowy nowe myśli i wnioski, czasem więc początek może odbiegać od końca, albo ze szczegółu, który w założeniu miał być rzucony mimochodem zrobić główny temat posta. Ba, może nierzadko zdarzy się, że napiszę coś, a kilka zdań później sama sobie zaprzeczę. W takiej sytuacji nie zamierzam edytować swoich słów. Posty takie, jak powyższy są czymś w rodzaju rozmowy samej ze sobą. Tak, jakbym rozmawiała z kolegą: czasem się z nim zgodzę, a czasem nie. Tak samo zachowują się myśli. A dlaczego to w ogóle publikuję? Ponieważ mimo, że są to moje wewnętrzne rozważania na pewien temat, to czuję, że chcę się z nimi podzielić ze światem. Fajnie byłoby, gdyby, ktoś z Was zostawił opinię na ten temat: wyraził, dlaczego się zgadza lub też nie. Jeśli mogę tylko prosić, róbcie to w sposób kulturalny, bo z doświadczenia wiem, że więcej można w ten sposób zdziałać ;)

Przepraszam też wszystkich, którzy jednak są mocno przywiązani do religii katolickiej i wierzą w słowa księdza i katechetek. Jeśli wewnętrznie się zgadzacie z przekazywaną Wam wiedzą i rozumiecie, o czym w ogóle mowa, to dobrze. Nikt nie powinien mieć z tym problemu. Jednak jeśli jest w Was zasiane ziarno wątpliwości, to zdradzę Wam tajemnicę: papier i internet nie gryzą. Można śmiało wziąć Biblię w ręce i samemu dojść, co dla nas właściwie oznaczają jej treści ;)

I jeszcze małe "ale" dotyczące zasad: nie uważam, że powinien panować nieład i w ogóle anarchia na skalę światową. Oczywiście, jakiś porządek powinien istnieć, ale czasem warto pomyśleć przez chwilę w stylu oświecenia i zastanowić się, czy reguła taka i siaka rzeczywiście wnosi coś sensownego do życia.

niedziela, 25 maja 2014

32 dni

Własnie malowałam paznokcie ,przez 3,5 godziny . Normalnie zajmuje mi to chwilę czasu a tu klops. Ciągle o coś zahaczałam, do tego lakier nagle zgęstniał i źle się malowało... czekam teraz aż wyschną próbując nie zahaczyć tymi długimi pazurami o klawiaturę ... zaraz się zdenerwuje ...Obok powiewa wiatrak ,co chwile podstawiam do niego paznokcie - może to coś da. Blok na przeciwko który widzę z okna a od niego odbijające się słońce świeci mi po oczach . Cholera !jak zasłonie roletę będzie mi za ciemno- sztucznego światła z lampy nie lubię. Na dworze ganiające bachory, obok szumiący wiatrach , szczekający pies , i stukot klawiatury . Czego chcieć po prostu więcej .... -.- Jutro poniedziałek ... to źle ale też dobrze . Zbliżamy się tym sposobem do końca roku szkolnego za czym idzie początek wakacji i wyjazd na koniec polski ! Jupi ! Jeszcze 32 dni . To mało, ale dużo. Prawie koniec.. na reszcie ! Jeszcze popoprawiać kilka ocen i będzie dobrze.. myślę . Miłego dnia . 

sobota, 24 maja 2014

Czy relacje mogą być nieokreślone?

Przysnęło mi się troszeczkę, fakt. Ale żeby zaraz mnie tak drastycznie budzić? Akurat zaczęło mi się coś śnić, ale cóż... Mówi się trudno. To już któryś weekend z rzędu, kiedy to Fmo korzysta z oferty mojego pokoju (która według mnie nie jest jakaś znowu strasznie rozbudowana, ale jej najwyraźniej wystarcza ;)). Jaki pokręcony dzień dziś miałam, to głowa mała (przynajmniej z mojej perspektywy). Na dziewiątą trening, który w założeniu miał trwać dwie godziny, został skrócony o pół, a w efekcie odebrane zostało dodatkowe piętnaście minut. Z jednej strony słabo, bo układ wymaga treningu (tym bardziej, że pokazy i zawody już tuż-tuż), jednak na sali panowała duchota powołująca do życia jedynie instynkty samobójcze. Następnie odwiedziłam dwa przystanki autobusowe, które (jak to zwykle bywa w weekendy) nie miały żadnych sensownych połączeń - nie dość, że odległe w czasie, to jeszcze jedynie do centrum, a babcia mieszka na obrzeżach miasta i jakoś nie miałam ochoty iść z buta. Poszłam więc do marketu, gdzie kupiłam sobie batona i sok gruszkowy. Później skierowałam się w stronę najprzyjaźniej wyglądającej ławki (wierzcie lub nie, ale ławki dzielą się na wprost idealne do siedzenia, oraz takie, od których lepiej trzymać się z daleka - no dobra, tylko ja je tak dzielę, ale to nie jest temat na dziś) jedząc chwilę wcześniej kupionego batonika. Kiedy mój spocony, bolący i wymęczony zadek spoczął na zielonych deskach, wyciągnęłam z torby czytaną od paru tygodni książkę (od jakiegoś czasu nie mam ochoty czytać), powieść humorystyczną, przeznaczoną raczej dla osób dojrzałych z uwagi na liczne wulgaryzmy, podteksty erotyczne oraz pojawiające się gdzieniegdzie uwagi z lekka rasistowskie (chociaż nie sądzę, by miały one na celu kogokolwiek obrażać, są one oparte w szczególności na stereotypach dotyczących różnych nacji i raczej mają rozśmieszać niż bulwersować). I tak mijały mi kolejne rozdziały, kiedy nagle książka zaczęła mi rozmakać. Deszczem bym tego co prawda nie nazwała, ale i tak utrudniało czytanie. Schowałam moje „czytadełko”, kiedy nagle zadzwoniła Fmo (w odpowiedzi na moje wcześniejsze SMSy, które wysłałam jej 1,5 godziny wcześniej) i wspólnie ustaliłyśmy, że po mnie wyjdzie, jako że to na jej osiedlu znajdowała się okupowana przeze mnie ławka. Wstąpiłyśmy na chwilę do niej, ale ona stwierdziła, że jej gorąco. Poczłapałyśmy potem pod market (wyżej już wspomniany), by usiąść na donicy. Pech chciał, że niefortunnie usadowiłam tyłek na gumie do żucia, w dodatku na moich ulubionych spodniach treningowych. Ale póki Fmo była ze mną, jakoś nie panikowałam. Gdzieś obok przeszedł jej brat, którego z początku nie poznałam, ale był zadziwiająco podobny do mojej kompanki (choć ona by się ze mną spierała w tej kwestii). Wreszcie z pracy przyjechali moi rodzice, którzy po moich błaganiach zabrali nas do domu. Początkowy plan zakładał, że zjemy obiad w pizzerii, ale wstyd mi nie pozwalał :P Tak spędziłyśmy resztę dnia w moim pokoju z laptopem, pizzą mrożoną (również z marketu) oraz tabliczkami czekolady (jak wcześniej). Niby nic nie robiłyśmy, a jednak uwielbiam takie dni, ja i osoba, z którą bez problemu się dogaduję. A różnimy się między sobą zarówno w wyglądzie jak i charakterze. Nawet zainteresowania mamy odmienne. Może na tym polega dopełnianie się osobowości, harmonia, itp.? Może właśnie tak, ale myślę, że łączy nas wzajemne zaufanie. Czy jesteśmy przyjaciółkami? Rany, to jedno z tych pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Nie chcę nikomu niczego narzucać. W moich oczach relacja między nami jest nieokreślona, ale jednocześnie silna. Ja ją motywuję do wielu rzeczy, ona pokazuje mi, że ludzie nie gryzą i można się przed nimi otworzyć. Dlatego lubię z nią przebywać. Takie po prostu tu i teraz. A obecnie? Ona, w oczekiwaniu na tę notkę poszła tworzyć przy "trupim" świetle mojej biurkowej lampki, a ja jestem szczęśliwa. A teraz wybieram się klepnąć ją w tyłek (zemsta jest słodka!).

sobota, 11 stycznia 2014

Na każdy problem kartka papieru!

Jakieś sześć godzin temu opuściłam jedno z zielonogórskich gimnazjów, po napisaniu wypracowania na II etapie olimpiady z języka polskiego. Do wyboru były trzy tematy, a co za tym idzie, trzy typy wypracowań (rozprawka, list i opowiadanie humorystyczne z elementami charakterystyki). Po dokładnym przeanalizowaniu każdego z tematów ochoczo zabrałam się za opowiadanie. Ale nie było to wcale takie łatwe, jak myślałam. Generalnie nie jestem mistrzem humorystyki, więc już pisząc wstęp, zaczęłam tęsknym okiem spoglądać na temat rozprawki. Jednak kości zostały rzucone i musiałam skończyć, co zaczęłam. Z początku pomyślałam "Pff... opowiadania piszę z zamkniętymi oczami, z palcem w nosie przejdę do finału". Ale tworząc, coraz bardziej stawało się dla mnie jasne, że nie jest to takie łatwe. Otóż temat wypracowania miał związek z faktem, że od wroga dowiesz się prawdy o sobie, gdyż, jak powszechnie wiadomo, nie boi się on wyrzucić prosto w twarz twoich najgorszych wad. I tak sobie pisząc zaczęłam myśleć o pewnej dziewczynie, za którą (delikatnie mówiąc) nie przepadam. W pracy nie opisałam żadnego z wspomnień z nią związanych, ponieważ nie są one zbyt humorystyczne (przynajmniej w mojej wersji wydarzeń). Co ciekawe, nasza wspólna historia zakończyła się dobre 4,5 roku temu, więc teoretycznie od dawna powinna mi zwisać jej osoba. Ba, nawet wmawiałam sobie, że mnie nie obchodzi. Lecz, jak sobie dzisiaj uświadomiłam, nadal pałałam do niej dużą niechęcią. Wylewałam na kartkę sytuacje, które może między nami się nie zdarzyły, ale bardzo mi się z nią kojarzą. Kiedy wreszcie doszłam do zakończenia, nie myślałam już nad słowami. To moja ręka była kontrolowana przez nie. Napisałam coś, co tak naprawdę sama sobie chciałam przekazać, tylko nie potrafiłam. I właśnie wtedy, raz na zawsze się od tej osoby uwolniłam. Nie irytuje mnie już sama myśl o niej. Pierwszy wniosek: nareszcie jestem całkowicie i niezaprzeczalnie neutralna w stosunku do tej osoby. A drugi wniosek: kartka papieru, czy to zapisywana, czy malowana, potrafi mieć niesamowite działanie terapeutyczne ;)
by Dizaku