sobota, 1 listopada 2014

"Ziemia do...!", czyli mała rada dotycząca kontaktów międzyludzkich

Ostatnio często odczuwam frustrację. Jest ona pomieszana z odrobiną niemocy oraz beznadziei. Próbuję z kimś rozmawiać, ale idzie to strasznie opornie. Zaczynam kompletnie przypadkowy temat, o pogodzie, o planach, o książce. O czymkolwiek neutralnym, prawdę mówiąc, ale jakoś nic nie rusza z miejsca. Zastanawia mnie dlaczego. Czy to przez moją słabo wykształconą umiejętność konwersacji? Czyżbym potrzebowała lekcji komunikacji z ludźmi? Nie pogardziłabym czymś takim, nie raz też zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po jakiś podręcznik poświęcony temu tematowi. Z drugiej strony, ciężko mówić, że rozmowa nie chce iść swobodnie – ostatnio rzadko która w ogóle się zaczyna. A ta, której kształt już całkiem ogólnie, choć wciąż niezupełnie się wykształcił, szybko umiera. Dlatego zaczęło nachodzić mnie inne pytanie: czy ja się narzucam? Czy przeszkadzam w jakikolwiek sposób? Analizując próby nawiązania kontaktu z ostatnich dni i ich tok (jeżeli takowy zaistniał), doszłam do przykrego wniosku, że owszem, na to wszystko wskazuje. Co za ironia, że taki samotnik jak ja okazuje się być przytłaczający. A może to jest jedna z przyczyn mojej samotności (pomijamy fakt, że większość ludzi doprowadza mnie do białej gorączki, więc zwyczajnie nie mam ochoty się z nimi zadawać – i vice versa, zapewne)? Czy moje próby przejścia przez mur są w ogóle odpierane świadomie? A może osoba po „drugiej stronie” klawiatury nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? To wykluczałoby dwie wcześniej wymienione teorie, jakoby ze mną było coś nie tak. Ale ponieważ w jakiś sposób lubię sobie „pocierpieć” psychicznie od czasu do czasu (ostatnio te okresy zdarzają się coraz częściej), to nie potrafię przyjąć ostatniego z założeń. Kombinuję, jak zaciekawić kogoś innego na tyle, by zasiany „pasożyt” rozmowy rozwijał się i rósł, ale jakiej taktyki bym nie obrała, kończę jak wszystkie te uparte postaci z kreskówek: posiniaczona, zła i chwilowo zrezygnowana. Ale hej! Jest pocieszenie. Każda z tych postaci w końcu osiąga cel. Wyjątków nie spotkałam. Jednak naiwne i prymitywne byłoby przyjęcie, że nie istnieją. W ten sposób powróciłam do punktu zero. To jest taki niekończący się cykl: piszę, dostaję lakoniczną odpowiedź, odpisuję, ponowna mniej lub bardziej rozbudowana odpowiedź (przy czym w 97% przypadków mniej), a potem albo ja wymiękam, albo ktoś po mojej ostatniej wiadomości. Potem następuje duża losowość: albo trafia mnie szlag i cholera wie, co bym zrobiła, gdyby nie szacunek do otaczających mnie przedmiotów (w końcu pieniądze nie rosną na drzewach), albo mam ochotę zamknąć się w sobie i wyć w poduszkę oraz pozostać wiecznie obrażoną na mojego niezbyt chętnego do opowieści „rozmówcę”. Na końcu dochodzę do wniosku, że nie umiem tak myśleć o danej osobie, bo totalnie ją lubię i w ogóle, to właśnie wydarzyło się coś fajnego i muszę jej to napisać. I tak w kółko (jeśli ktoś woli kwadrat, trójkąt czy też prostokąt – niczego nie narzucam). Bywają chwile, kiedy mam ochotę odwiedzić gościa, trzepnąć dłonią po głowie dla otrzeźwienia i wrzasnąć prosto do ucha „ROZMAWIAJ ZE MNĄ!”. Niestety, z uwagi na moje miejsce zamieszkania, nie mam możliwości na dokonywanie tak drastycznych działań (na szczęście dla „cichego”). I co ja dalej mogę napisać? Słowa mi się wyczerpują, ręce opadają, temat umiera, a ja wciąż nie mam zielonego pojęcia, co jest przyczyną szwanku. Dlatego morał jest krótki, lecz bardzo życiowy: nie unikajcie milczeniem rozmowy! A teraz serio, ludzie, uwierzcie, że „cichość” naprawdę nie jest rozwiązaniem. Jeśli jesteście zajęci, skupieni na czymś innym lub zwyczajnie nie macie ochoty z daną osobą rozmawiać – powiedzcie jej o tym. Może nie chcecie tego mówić, bo lubicie człowieka i boicie się, że odniesie odwrotne wrażenie po otrzymaniu jednoznacznej informacji. Ale jeśli ktoś do Was pisze tak o, żeby pogadać o niczym, to z pewnością darzy Was wystarczającą sympatią, by nie obrazić  się o kulturalne „przepraszam, ale chwilowo jestem zajęty lekcjami/grą/wypadem z kolegami/każdą inną zajmującą rzeczą”, ani o „wybacz, ale chwilowo nie mam ochoty na rozmowę, napiszę później”. Nawet jeśli ktoś jest wrażliwy i poczuje drobne ukłucie, to przynajmniej nie czuje się kompletnie olany (kolokwialnie mówiąc). Tekst krótki, a dużo znaczy, naprawdę. Przemyślcie to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)