Ostatnio często odczuwam frustrację. Jest ona pomieszana z
odrobiną niemocy oraz beznadziei. Próbuję z kimś rozmawiać, ale idzie to
strasznie opornie. Zaczynam kompletnie przypadkowy temat, o pogodzie, o planach,
o książce. O czymkolwiek neutralnym, prawdę mówiąc, ale jakoś nic nie rusza z
miejsca. Zastanawia mnie dlaczego. Czy to przez moją słabo wykształconą umiejętność
konwersacji? Czyżbym potrzebowała lekcji komunikacji z ludźmi? Nie
pogardziłabym czymś takim, nie raz też zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po
jakiś podręcznik poświęcony temu tematowi. Z drugiej strony, ciężko mówić, że
rozmowa nie chce iść swobodnie – ostatnio rzadko która w ogóle się zaczyna. A
ta, której kształt już całkiem ogólnie, choć wciąż niezupełnie się wykształcił,
szybko umiera. Dlatego zaczęło nachodzić mnie inne pytanie: czy ja się
narzucam? Czy przeszkadzam w jakikolwiek sposób? Analizując próby nawiązania
kontaktu z ostatnich dni i ich tok (jeżeli takowy zaistniał), doszłam do
przykrego wniosku, że owszem, na to wszystko wskazuje. Co za ironia, że taki
samotnik jak ja okazuje się być przytłaczający. A może to jest jedna z przyczyn
mojej samotności (pomijamy fakt, że większość ludzi doprowadza mnie do białej
gorączki, więc zwyczajnie nie mam ochoty się z nimi zadawać – i vice versa,
zapewne)? Czy moje próby przejścia przez mur są w ogóle odpierane świadomie? A
może osoba po „drugiej stronie” klawiatury nawet nie zdaje sobie z tego sprawy?
To wykluczałoby dwie wcześniej wymienione teorie, jakoby ze mną było coś nie
tak. Ale ponieważ w jakiś sposób lubię sobie „pocierpieć” psychicznie od czasu
do czasu (ostatnio te okresy zdarzają się coraz częściej), to nie potrafię
przyjąć ostatniego z założeń. Kombinuję, jak zaciekawić kogoś innego na tyle,
by zasiany „pasożyt” rozmowy rozwijał się i rósł, ale jakiej taktyki bym nie
obrała, kończę jak wszystkie te uparte postaci z kreskówek: posiniaczona, zła i
chwilowo zrezygnowana. Ale hej! Jest pocieszenie. Każda z tych postaci w końcu
osiąga cel. Wyjątków nie spotkałam. Jednak naiwne i prymitywne byłoby
przyjęcie, że nie istnieją. W ten sposób powróciłam do punktu zero. To jest
taki niekończący się cykl: piszę, dostaję lakoniczną odpowiedź, odpisuję,
ponowna mniej lub bardziej rozbudowana odpowiedź (przy czym w 97% przypadków
mniej), a potem albo ja wymiękam, albo ktoś po mojej ostatniej wiadomości. Potem
następuje duża losowość: albo trafia mnie szlag i cholera wie, co bym zrobiła,
gdyby nie szacunek do otaczających mnie przedmiotów (w końcu pieniądze nie
rosną na drzewach), albo mam ochotę zamknąć się w sobie i wyć w poduszkę oraz
pozostać wiecznie obrażoną na mojego niezbyt chętnego do opowieści „rozmówcę”.
Na końcu dochodzę do wniosku, że nie umiem tak myśleć o danej osobie, bo
totalnie ją lubię i w ogóle, to właśnie wydarzyło się coś fajnego i muszę jej
to napisać. I tak w kółko (jeśli ktoś woli kwadrat, trójkąt czy też prostokąt –
niczego nie narzucam). Bywają chwile, kiedy mam ochotę odwiedzić gościa,
trzepnąć dłonią po głowie dla otrzeźwienia i wrzasnąć prosto do ucha „ROZMAWIAJ
ZE MNĄ!”. Niestety, z uwagi na moje miejsce zamieszkania, nie mam możliwości na
dokonywanie tak drastycznych działań (na szczęście dla „cichego”). I co ja
dalej mogę napisać? Słowa mi się wyczerpują, ręce opadają, temat umiera, a ja
wciąż nie mam zielonego pojęcia, co jest przyczyną szwanku. Dlatego morał jest
krótki, lecz bardzo życiowy: nie unikajcie milczeniem rozmowy! A teraz serio,
ludzie, uwierzcie, że „cichość” naprawdę nie jest rozwiązaniem. Jeśli jesteście
zajęci, skupieni na czymś innym lub zwyczajnie nie macie ochoty z daną osobą
rozmawiać – powiedzcie jej o tym. Może nie chcecie tego mówić, bo lubicie
człowieka i boicie się, że odniesie odwrotne wrażenie po otrzymaniu
jednoznacznej informacji. Ale jeśli ktoś do Was pisze tak o, żeby pogadać o
niczym, to z pewnością darzy Was wystarczającą sympatią, by nie obrazić się o kulturalne „przepraszam, ale chwilowo
jestem zajęty lekcjami/grą/wypadem z kolegami/każdą inną zajmującą rzeczą”, ani
o „wybacz, ale chwilowo nie mam ochoty na rozmowę, napiszę później”. Nawet
jeśli ktoś jest wrażliwy i poczuje drobne ukłucie, to przynajmniej nie czuje
się kompletnie olany (kolokwialnie mówiąc). Tekst krótki, a dużo znaczy,
naprawdę. Przemyślcie to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)