Przysnęło mi się troszeczkę, fakt. Ale żeby zaraz mnie tak
drastycznie budzić? Akurat zaczęło mi się coś śnić, ale cóż... Mówi się trudno.
To już któryś weekend z rzędu, kiedy to Fmo korzysta z oferty mojego pokoju
(która według mnie nie jest jakaś znowu strasznie rozbudowana, ale jej
najwyraźniej wystarcza ;)). Jaki pokręcony dzień dziś miałam, to głowa mała
(przynajmniej z mojej perspektywy). Na dziewiątą trening, który w założeniu
miał trwać dwie godziny, został skrócony o pół, a w efekcie odebrane zostało
dodatkowe piętnaście minut. Z jednej strony słabo, bo układ wymaga treningu
(tym bardziej, że pokazy i zawody już tuż-tuż), jednak na sali panowała duchota
powołująca do życia jedynie instynkty samobójcze. Następnie odwiedziłam dwa
przystanki autobusowe, które (jak to zwykle bywa w weekendy) nie miały żadnych
sensownych połączeń - nie dość, że odległe w czasie, to jeszcze jedynie do
centrum, a babcia mieszka na obrzeżach miasta i jakoś nie miałam ochoty iść z
buta. Poszłam więc do marketu, gdzie kupiłam sobie batona i sok gruszkowy.
Później skierowałam się w stronę najprzyjaźniej wyglądającej ławki (wierzcie
lub nie, ale ławki dzielą się na wprost idealne do siedzenia, oraz takie, od
których lepiej trzymać się z daleka - no dobra, tylko ja je tak dzielę, ale to
nie jest temat na dziś) jedząc chwilę wcześniej kupionego batonika. Kiedy mój
spocony, bolący i wymęczony zadek spoczął na zielonych deskach, wyciągnęłam z
torby czytaną od paru tygodni książkę (od jakiegoś czasu nie mam ochoty
czytać), powieść humorystyczną, przeznaczoną raczej dla osób dojrzałych z uwagi
na liczne wulgaryzmy, podteksty erotyczne oraz pojawiające się gdzieniegdzie
uwagi z lekka rasistowskie (chociaż nie sądzę, by miały one na celu kogokolwiek
obrażać, są one oparte w szczególności na stereotypach dotyczących różnych
nacji i raczej mają rozśmieszać niż bulwersować). I tak mijały mi kolejne
rozdziały, kiedy nagle książka zaczęła mi rozmakać. Deszczem bym tego co prawda
nie nazwała, ale i tak utrudniało czytanie. Schowałam moje „czytadełko”, kiedy
nagle zadzwoniła Fmo (w odpowiedzi na moje wcześniejsze SMSy, które wysłałam
jej 1,5 godziny wcześniej) i wspólnie ustaliłyśmy, że po mnie wyjdzie, jako że
to na jej osiedlu znajdowała się okupowana przeze mnie ławka. Wstąpiłyśmy na
chwilę do niej, ale ona stwierdziła, że jej gorąco. Poczłapałyśmy potem pod
market (wyżej już wspomniany), by usiąść na donicy. Pech chciał, że
niefortunnie usadowiłam tyłek na gumie do żucia, w dodatku na moich ulubionych
spodniach treningowych. Ale póki Fmo była ze mną, jakoś nie panikowałam. Gdzieś
obok przeszedł jej brat, którego z początku nie poznałam, ale był zadziwiająco
podobny do mojej kompanki (choć ona by się ze mną spierała w tej kwestii).
Wreszcie z pracy przyjechali moi rodzice, którzy po moich błaganiach zabrali
nas do domu. Początkowy plan zakładał, że zjemy obiad w pizzerii, ale wstyd mi
nie pozwalał :P Tak spędziłyśmy resztę dnia w moim pokoju z laptopem, pizzą
mrożoną (również z marketu) oraz tabliczkami czekolady (jak wcześniej). Niby
nic nie robiłyśmy, a jednak uwielbiam takie dni, ja i osoba, z którą bez
problemu się dogaduję. A różnimy się między sobą zarówno w wyglądzie jak i
charakterze. Nawet zainteresowania mamy odmienne. Może na tym polega
dopełnianie się osobowości, harmonia, itp.? Może właśnie tak, ale myślę, że łączy
nas wzajemne zaufanie. Czy jesteśmy przyjaciółkami? Rany, to jedno z tych
pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Nie chcę nikomu niczego narzucać. W
moich oczach relacja między nami jest nieokreślona, ale jednocześnie silna. Ja
ją motywuję do wielu rzeczy, ona pokazuje mi, że ludzie nie gryzą i można się
przed nimi otworzyć. Dlatego lubię z nią przebywać. Takie po prostu tu i teraz.
A obecnie? Ona, w oczekiwaniu na tę notkę poszła tworzyć przy
"trupim" świetle mojej biurkowej lampki, a ja jestem szczęśliwa. A
teraz wybieram się klepnąć ją w tyłek (zemsta jest słodka!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)