Wieczór, około godziny 21:00. Grałam w Simsy, zajadając się
cudowną babką autorstwa mojej mamy. Usłyszałam za oknem dzwony i wiedziałam, że
nadszedł czas wyjścia z psem. Skończywszy ciasto, ubrałam się, zeszłam na dół i
wraz z Łatkiem wyszłam. W słuchawkach rozbrzmiało „Riptide” Vance’a Joya.
Spojrzałam w ciemne niebo. Było zasnute chmurami. Przez głowę przeleciało mi
pytanie, czy będzie padać tej nocy. Parę sekund i kroków później z klatki
sąsiedniego bloku wyszedł mężczyzna ze swoim Beaglem. Krokiem typowego dresa
ruszył naprzód. Jest wysoki i dobrze zbudowany, toteż jego pewne siebie kiwanie
się z boku na bok kontrastowało z małą, nieco tępą, łaciatą istotką, trzymającą
ogonek w górze. Zabawny widok szybko się skończył, kiedy obie postaci zniknęły
za rogiem.
Znowu zostałam obserwująca ja, pies, muzyka i noc. Kilkadziesiąt
sekund później coś kapnęło mi za kołnierz. Spojrzałam w górę. Na krawędzi bloku
zebrała się woda. „Jakim cudem? Przecież nie pada… Może była tam wcześniej?”,
zastanawiałam się. W tym czasie zdążyła zmienić się piosenka. Krótki gitarowy
dźwięk rozpoczął „If Today Was Your Last Day” Nickelback. Jeden z moich
ukochanych utworów. Przeszłam przez krótki tunel, a z nieba poleciało kilka
ciężkich kropel. Kilka przeszło jednak w kilkanaście, a potem w dziesiątki i setki.
Trwało to może dziesięć, maksymalnie piętnaście sekund. Minął mnie wcześniej
opisany mężczyzna – uciekał przed deszczem. „Gdyby dzisiaj był twój ostatni
dzień, a jutro byłoby za późno…”, krzyczał Chad Kroeger.
Wezbrała się we mnie
melancholia, mocna, granicząca ze smutkiem. Czułam moc i ciężar każdej podniebnej
łzy. Z całym impetem rozbijały mi się o głowę, ramiona, plecy, nogi… oraz
wszędzie wokół. W powietrzu unosił się charakterystyczny dla takiej pogody
zapach. Oddychałam powoli i spokojnie, upajałam się nim. Zaczęłam rozmyślać o
chłopaku. Zwykle za nim tęsknię, ale przyzwyczaiłam się do odległości. Prawie
każdego dnia rozmawiamy. Nie rekompensuje mi to w pełni rozłąki, ale wystarcza,
żeby nie czuć jej tak bardzo.
Ostatnio wyjechał na wymianę. Nie na długo, wróci
pod koniec tygodnia. A jednak prawie nie mamy kontaktu. Czas się dłuży,
tęsknota jakby wzrosła… Czy tam też dziś padało? Co robił? Jak się czuje? Czy
dziś też uda mu się choć na chwilkę wejść na Messengera? W głowie krążyły mi
kolejne pytania, przerywane tylko koniecznością pogonienia psa. Biedak, nie
dość, że nie lubi chodzić na spacery, to jeszcze go wariatka w ulewę wyciągnęła.
Ale takie jest psie życie z człowiekiem. Gdy nareszcie namówiłam go na podejście
bliżej, podpięłam smycz i ruszyliśmy dalej. Mój smutny nastrój narastał.
W
końcu Nickelback ustąpił miejsca EXGF. Nieco mroczne „We Are The Hearts”
zawładnęło słuchawkami. Moje samopoczucie zaczęło się zmieniać. Melancholię powoli zastępowała wizja naszego spotkania po jego powrocie. Przytulanie,
pocałunki, bliskość… Dodało mi to otuchy. Rozmarzyłam się. Przestałam zwracać
uwagę na przemoczone włosy, ubrania i buty. To nie miało znaczenia.
Przypomniałam sobie scenę z filmu „Pamiętnik”, w której, podczas pierwszego
spotkania po siedmiu latach, Noah pocałował Allie. „Czy gdyby był tu teraz ze
mną, to pocałowałby mnie tak samo?”, brzmiała kolejna myśl. Teraz wydaje się
być dziecinna i niedojrzała, ale w tamtym momencie właśnie taki obraz widziałam. Lecz
to tylko myśl, a myśli przypływają i odpływają. Pozwoliłam jej odejść, a jej
miejsce zastąpiło wspomnienie przygotowań do wyjścia na osiemnastkę znajomego.
Siedziałam u R. w pokoju, malowałam się. Nie robię tego na co dzień, tak jak
nie noszę sukienek ani spódnic. Czułam się skrępowana, bo zawsze gdy staram się
być kobieca, czuję się jak zwykła parodia człowieka, w dodatku kiepska.
Nieśmiało zapytałam chłopaka, jak mi wyszły kreski. Uznał, że wyglądają dobrze,
chociaż jedna jest trochę grubsza. Pierwsze, co mnie uderzyło, to że mu się nie
podoba. Zaczęłam się bronić, że idealnie się nie da, że nie potrafię, że jak
się nie zna, to po cholerę się odzywa, że makijaż ogląda się z odległości… A
potem dotarło do mnie, że sama zapytałam. Popłakałam się. Czułam się brzydka i
niedorobiona, jak zawsze, kiedy próbuję dodać sobie kobiecego uroku. A on mnie
uspokajał. Uśmiechał się delikatnie nawet wtedy, kiedy odtrąciłam jego dłonie i starałam się
wymusić, żeby przyznał mi urojoną przeze mnie „prawdę”. Z uporem odmawiał mi
jej wciąż i wciąż. Był jak oaza na pustyni, której piasek składał się ze
związków rozpaczy, strachu i paniki. W końcu uspokoił mnie.
Całe to wspomnienie
wydało mi się jednocześnie piękne i niedorzeczne. Dotarło do mnie, jak bardzo
zaślepia mnie własny strach i kompleksy, jak bardzo nie widzę, że ktoś
dostrzega we mnie coś pięknego. Że kiedy ta osoba mówi mi, że mój makijaż jest
nieco nierówny, to naprawdę ma na myśli
nierówny makijaż. Nie wyraża opinii na temat mojej urody. Te rozważania
doprowadziły mnie do szczęścia i radosnego oczekiwania. Nawet z odległości tysięcy
kilometrów czułam, jak bardzo mnie kocha.
Ku uciesze Łatka zawróciłam i
ruszyliśmy do domu. W połowie drogi powrotnej EXGF zostało wyparte przez duet
Jasona Derulo i JLo. Wesoła melodia „Try me” umocniła mój dobry nastrój. Deszcz
nieco już zelżał, przez ulicę przebiegł kot. Poza nim nie było nikogo. Nikogo
oprócz radosnej mnie, psa, muzyki i nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)