wtorek, 3 maja 2016

"Kroplą deszczu namaluję cię..."

Wieczór, około godziny 21:00. Grałam w Simsy, zajadając się cudowną babką autorstwa mojej mamy. Usłyszałam za oknem dzwony i wiedziałam, że nadszedł czas wyjścia z psem. Skończywszy ciasto, ubrałam się, zeszłam na dół i wraz z Łatkiem wyszłam. W słuchawkach rozbrzmiało „Riptide” Vance’a Joya. Spojrzałam w ciemne niebo. Było zasnute chmurami. Przez głowę przeleciało mi pytanie, czy będzie padać tej nocy. Parę sekund i kroków później z klatki sąsiedniego bloku wyszedł mężczyzna ze swoim Beaglem. Krokiem typowego dresa ruszył naprzód. Jest wysoki i dobrze zbudowany, toteż jego pewne siebie kiwanie się z boku na bok kontrastowało z małą, nieco tępą, łaciatą istotką, trzymającą ogonek w górze. Zabawny widok szybko się skończył, kiedy obie postaci zniknęły za rogiem. 
Znowu zostałam obserwująca ja, pies, muzyka i noc. Kilkadziesiąt sekund później coś kapnęło mi za kołnierz. Spojrzałam w górę. Na krawędzi bloku zebrała się woda. „Jakim cudem? Przecież nie pada… Może była tam wcześniej?”, zastanawiałam się. W tym czasie zdążyła zmienić się piosenka. Krótki gitarowy dźwięk rozpoczął „If Today Was Your Last Day” Nickelback. Jeden z moich ukochanych utworów. Przeszłam przez krótki tunel, a z nieba poleciało kilka ciężkich kropel. Kilka przeszło jednak w kilkanaście, a potem w dziesiątki i setki. Trwało to może dziesięć, maksymalnie piętnaście sekund. Minął mnie wcześniej opisany mężczyzna – uciekał przed deszczem. „Gdyby dzisiaj był twój ostatni dzień, a jutro byłoby za późno…”, krzyczał Chad Kroeger. 
Wezbrała się we mnie melancholia, mocna, granicząca ze smutkiem. Czułam moc i ciężar każdej podniebnej łzy. Z całym impetem rozbijały mi się o głowę, ramiona, plecy, nogi… oraz wszędzie wokół. W powietrzu unosił się charakterystyczny dla takiej pogody zapach. Oddychałam powoli i spokojnie, upajałam się nim. Zaczęłam rozmyślać o chłopaku. Zwykle za nim tęsknię, ale przyzwyczaiłam się do odległości. Prawie każdego dnia rozmawiamy. Nie rekompensuje mi to w pełni rozłąki, ale wystarcza, żeby nie czuć jej tak bardzo. 
Ostatnio wyjechał na wymianę. Nie na długo, wróci pod koniec tygodnia. A jednak prawie nie mamy kontaktu. Czas się dłuży, tęsknota jakby wzrosła… Czy tam też dziś padało? Co robił? Jak się czuje? Czy dziś też uda mu się choć na chwilkę wejść na Messengera? W głowie krążyły mi kolejne pytania, przerywane tylko koniecznością pogonienia psa. Biedak, nie dość, że nie lubi chodzić na spacery, to jeszcze go wariatka w ulewę wyciągnęła. Ale takie jest psie życie z człowiekiem. Gdy nareszcie namówiłam go na podejście bliżej, podpięłam smycz i ruszyliśmy dalej. Mój smutny nastrój narastał. 
W końcu Nickelback ustąpił miejsca EXGF. Nieco mroczne „We Are The Hearts” zawładnęło słuchawkami. Moje samopoczucie zaczęło się zmieniać. Melancholię powoli zastępowała wizja naszego spotkania po jego powrocie. Przytulanie, pocałunki, bliskość… Dodało mi to otuchy. Rozmarzyłam się. Przestałam zwracać uwagę na przemoczone włosy, ubrania i buty. To nie miało znaczenia. 
Przypomniałam sobie scenę z filmu „Pamiętnik”, w której, podczas pierwszego spotkania po siedmiu latach, Noah pocałował Allie. „Czy gdyby był tu teraz ze mną, to pocałowałby mnie tak samo?”, brzmiała kolejna myśl. Teraz wydaje się być dziecinna i niedojrzała, ale w tamtym momencie właśnie taki obraz widziałam. Lecz to tylko myśl, a myśli przypływają i odpływają. Pozwoliłam jej odejść, a jej miejsce zastąpiło wspomnienie przygotowań do wyjścia na osiemnastkę znajomego. 
Siedziałam u R. w pokoju, malowałam się. Nie robię tego na co dzień, tak jak nie noszę sukienek ani spódnic. Czułam się skrępowana, bo zawsze gdy staram się być kobieca, czuję się jak zwykła parodia człowieka, w dodatku kiepska. Nieśmiało zapytałam chłopaka, jak mi wyszły kreski. Uznał, że wyglądają dobrze, chociaż jedna jest trochę grubsza. Pierwsze, co mnie uderzyło, to że mu się nie podoba. Zaczęłam się bronić, że idealnie się nie da, że nie potrafię, że jak się nie zna, to po cholerę się odzywa, że makijaż ogląda się z odległości… A potem dotarło do mnie, że sama zapytałam. Popłakałam się. Czułam się brzydka i niedorobiona, jak zawsze, kiedy próbuję dodać sobie kobiecego uroku. A on mnie uspokajał. Uśmiechał się delikatnie nawet wtedy,  kiedy odtrąciłam jego dłonie i starałam się wymusić, żeby przyznał mi urojoną przeze mnie „prawdę”. Z uporem odmawiał mi jej wciąż i wciąż. Był jak oaza na pustyni, której piasek składał się ze związków rozpaczy, strachu i paniki. W końcu uspokoił mnie. 
Całe to wspomnienie wydało mi się jednocześnie piękne i niedorzeczne. Dotarło do mnie, jak bardzo zaślepia mnie własny strach i kompleksy, jak bardzo nie widzę, że ktoś dostrzega we mnie coś pięknego. Że kiedy ta osoba mówi mi, że mój makijaż jest nieco nierówny, to  naprawdę ma na myśli nierówny makijaż. Nie wyraża opinii na temat mojej urody. Te rozważania doprowadziły mnie do szczęścia i radosnego oczekiwania. Nawet z odległości tysięcy kilometrów czułam, jak bardzo mnie kocha. 
Ku uciesze Łatka zawróciłam i ruszyliśmy do domu. W połowie drogi powrotnej EXGF zostało wyparte przez duet Jasona Derulo i JLo. Wesoła melodia „Try me” umocniła mój dobry nastrój. Deszcz nieco już zelżał, przez ulicę przebiegł kot. Poza nim nie było nikogo. Nikogo oprócz radosnej mnie, psa, muzyki i nocy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)