piątek, 26 września 2014

Jestem wariatką!

Jestem na siebie zła. Bardzo zła. Cholera! Jest tyle poważnych problemów na świecie, a moim zmartwieniem jest to, że go nie zobaczę w ten weekend. Właściwie to nawet nie jestem zawiedziona, że tak się stało, ani nawet smutna, bo wewnętrznie czułam, że tak to się skończy. Jestem zwyczajnie zła, ponieważ wciąż próbuję znaleźć sposób. Cały czas kombinuję mimo woli, część mnie wmawia sobie, że jednak uda mi się z nim spotkać jeszcze jutro. Że „przypadkiem” pojadę na dworzec i go zobaczę. I zdaję sobie sprawę, że on to przeczyta. Ale tematyka tego bloga, to przemyślenia. A te są moje i potrzebuję je uwolnić bez względu na to, kto na nie patrzy. Nie potrafię się pogodzić ze znaczeniem słowa „nie”, kiedy chodzi o spotkanie z nim. Nie przyjmuję do wiadomości. Rany, czy ja jestem jakąś wariatką? Cholera (po raz kolejny), przecież ja go prawie nie znam! Co jest ze mną nie tak? Nawet nie jestem pewna, co czuję, kiedy na niego patrzę. Po prostu chcę, żeby był obok i dawał mi upragnione bezpieczeństwo. Wtedy czuję się dobrze (bo to jedyne dwie emocje/uczucia, których jestem pewna). Ale boję się, że jeśli dalej będę tak postępować, to zacznę być zwyczajnie męcząca. Piszę za dużo, wciąż mam wrażenie, że mu przeszkadzam. Wygląda na to, że prawie 200 kilometrów to spora odległość. Nie chcę być nachalna. Ale ilekroć próbuję dać mu święty spokój, przestaję panować nad palcami. Nie potrafię też zapomnieć, jak go potraktowałam dziś w nocy. Mam potężne wyrzuty sumienia. I tu objawia się, jak bardzo egoistyczną osobą jestem: napisał mi, że się nie gniewa, jednak sama muszę się uporać z własną winą. Czasem bywam okrutna, a on po niecałych dwóch miesiącach znajomości poznał już tego namiastkę (a właściwie namiastkę namiastki, bo to było nic w porównaniu z teatrzykiem, jaki potrafię, niestety, odstawić). Jak dalej się to wszystko potoczy? Jest ze mną coraz gorzej. Właśnie zdałam sobie sprawę, że kiedy zaczynałam tę notkę, oszukiwałam sama siebie. Nie jestem zła tylko na mnie. Jestem zła, smutna i sfrustrowana, że jego tu nie będzie. Denerwuje mnie, że nie mogę po prostu go zobaczyć, kiedy tego potrzebuję, a mnóstwo innych osób ma tę szansę i tego nie docenia. Nie chce mi się z nikim rozmawiać, nie chcę widzieć nikogo innego poza nim. Ale co, jeśli go zranię? Ja nie wiem, co czuję i może się okazać, że wcale nie to, co powinnam. A że mam zarypisty talent do niszczenia czego tylko się tknę, to boję się. Zwyczajnie się boję. Marzę, żeby być możliwie jak najlepszym człowiekiem, ale tylu głupot chyba nikt nie popełnia. Może blokuję uczucia i emocje? Może jest to zwykły mechanizm obronny? Kocham i nienawidzę cierpieć. Kocham, ponieważ to stan, który mijając przynajmniej czasowo mnie umacnia i wiem, jak sobie radzić z tym wewnętrznym bólem. Nienawidzę, bo wiem, jak sobie z nim radzić, a to oznacza, że trochę za dużo tego było do tej pory. Starsi (przynajmniej część) zaraz pomyślą, jak piętnastolatka mająca wszystko do szczęścia potrzebne może cierpieć. Cóż, ja jedynie mogę przypomnieć, że człowiekiem nie zaczyna się  być w wieku 20, 25 czy 30 lat. Człowiekiem jest się od poczęcia. A jednym z darów człowieczeństwa jest możliwość posiadania uczuć i emocji. Pięcioletnie dziecko może cierpieć tak samo, jak trzydziestoletni dorosły, któremu życie trochę rypnęło i nie potrafi się podnieść. Oczywiście, nie porównuję się do osób głodujących, bezdomnych, bitych, żyjących w ciągłej obawie. Ale wierzę, że każda, nawet najmniejsza emocja ma bardzo podobną wartość. W końcu to, co czujemy w określonych sytuacjach czyni nas tym, kim jesteśmy. Jedni poczują smutek, podczas gdy inni w tej samym momencie poczuliby determinację, strach i wiele innych (ciężko podać więcej przykładów bez sprecyzowanej sytuacji, a zależy mi na szybkim pisaniu, aby napisać wszystko, co chcę i o niczym nie zapomnieć). Powracając jednak do tematu: cierpienie, które czasem czuję (kiedyś wręcz często) jest głównie moją winą. Jestem zbyt wrażliwa, za łatwo odsłaniam miejsca, które najbardziej bolą. Rosnę w siłę, by być zawsze przygotowana na każdy cios, ale co, jeśli ktoś zadaje ciosy nieświadomie? A co, jeśli w ogóle sama się okaleczam? Tak, to zdecydowanie drugie pytanie powinnam sobie zadać. Chyba za dużo się doszukuję i za dużo sobie obiecuję. A potem znajduję sobie pretekst do zranienia samej siebie i zwalam winę na innych. Oficjalnie stwierdzam: jestem wariatką.
PS
Tęsknię za Tobą, chłopaku z karabinem. Może minąć dzień, tydzień, a nawet miesiąc od naszego spotkania, ale tęsknię bez względu na to. To silniejsze ode mnie, choć bardzo chciałabym, żebyś nie musiał dźwigać tego ciężaru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)