Jestem na siebie zła. Bardzo zła. Cholera! Jest tyle
poważnych problemów na świecie, a moim zmartwieniem jest to, że go nie zobaczę
w ten weekend. Właściwie to nawet nie jestem zawiedziona, że tak się stało, ani
nawet smutna, bo wewnętrznie czułam, że tak to się skończy. Jestem zwyczajnie
zła, ponieważ wciąż próbuję znaleźć sposób. Cały czas kombinuję mimo woli,
część mnie wmawia sobie, że jednak uda mi się z nim spotkać jeszcze jutro. Że „przypadkiem”
pojadę na dworzec i go zobaczę. I zdaję sobie sprawę, że on to przeczyta. Ale
tematyka tego bloga, to przemyślenia. A te są moje i potrzebuję je uwolnić bez
względu na to, kto na nie patrzy. Nie potrafię się pogodzić ze znaczeniem słowa
„nie”, kiedy chodzi o spotkanie z nim. Nie przyjmuję do wiadomości. Rany, czy
ja jestem jakąś wariatką? Cholera (po raz kolejny), przecież ja go prawie nie
znam! Co jest ze mną nie tak? Nawet nie jestem pewna, co czuję, kiedy na niego
patrzę. Po prostu chcę, żeby był obok i dawał mi upragnione bezpieczeństwo.
Wtedy czuję się dobrze (bo to jedyne dwie emocje/uczucia, których jestem pewna).
Ale boję się, że jeśli dalej będę tak postępować, to zacznę być zwyczajnie
męcząca. Piszę za dużo, wciąż mam wrażenie, że mu przeszkadzam. Wygląda na to,
że prawie 200 kilometrów to spora odległość. Nie chcę być nachalna. Ale ilekroć
próbuję dać mu święty spokój, przestaję panować nad palcami. Nie potrafię też zapomnieć,
jak go potraktowałam dziś w nocy. Mam potężne wyrzuty sumienia. I tu objawia
się, jak bardzo egoistyczną osobą jestem: napisał mi, że się nie gniewa, jednak
sama muszę się uporać z własną winą. Czasem bywam okrutna, a on po niecałych
dwóch miesiącach znajomości poznał już tego namiastkę (a właściwie namiastkę
namiastki, bo to było nic w porównaniu z teatrzykiem, jaki potrafię, niestety,
odstawić). Jak dalej się to wszystko potoczy? Jest ze mną coraz gorzej. Właśnie
zdałam sobie sprawę, że kiedy zaczynałam tę notkę, oszukiwałam sama siebie. Nie
jestem zła tylko na mnie. Jestem zła, smutna i sfrustrowana, że jego tu nie
będzie. Denerwuje mnie, że nie mogę po prostu go zobaczyć, kiedy tego
potrzebuję, a mnóstwo innych osób ma tę szansę i tego nie docenia. Nie chce mi
się z nikim rozmawiać, nie chcę widzieć nikogo innego poza nim. Ale co, jeśli
go zranię? Ja nie wiem, co czuję i może się okazać, że wcale nie to, co
powinnam. A że mam zarypisty talent do niszczenia czego tylko się tknę, to boję
się. Zwyczajnie się boję. Marzę, żeby być możliwie jak najlepszym człowiekiem,
ale tylu głupot chyba nikt nie popełnia. Może blokuję uczucia i emocje? Może
jest to zwykły mechanizm obronny? Kocham i nienawidzę cierpieć. Kocham,
ponieważ to stan, który mijając przynajmniej czasowo mnie umacnia i wiem, jak
sobie radzić z tym wewnętrznym bólem. Nienawidzę, bo wiem, jak sobie z nim
radzić, a to oznacza, że trochę za dużo tego było do tej pory. Starsi
(przynajmniej część) zaraz pomyślą, jak piętnastolatka mająca wszystko do szczęścia
potrzebne może cierpieć. Cóż, ja jedynie mogę przypomnieć, że człowiekiem nie
zaczyna się być w wieku 20, 25 czy 30
lat. Człowiekiem jest się od poczęcia. A jednym z darów człowieczeństwa jest
możliwość posiadania uczuć i emocji. Pięcioletnie dziecko może cierpieć tak
samo, jak trzydziestoletni dorosły, któremu życie trochę rypnęło i nie potrafi
się podnieść. Oczywiście, nie porównuję się do osób głodujących, bezdomnych,
bitych, żyjących w ciągłej obawie. Ale wierzę, że każda, nawet najmniejsza
emocja ma bardzo podobną wartość. W końcu to, co czujemy w określonych
sytuacjach czyni nas tym, kim jesteśmy. Jedni poczują smutek, podczas gdy inni w
tej samym momencie poczuliby determinację, strach i wiele innych (ciężko podać
więcej przykładów bez sprecyzowanej sytuacji, a zależy mi na szybkim pisaniu,
aby napisać wszystko, co chcę i o niczym nie zapomnieć). Powracając jednak do
tematu: cierpienie, które czasem czuję (kiedyś wręcz często) jest głównie moją
winą. Jestem zbyt wrażliwa, za łatwo odsłaniam miejsca, które najbardziej bolą.
Rosnę w siłę, by być zawsze przygotowana na każdy cios, ale co, jeśli ktoś
zadaje ciosy nieświadomie? A co, jeśli w ogóle sama się okaleczam? Tak, to
zdecydowanie drugie pytanie powinnam sobie zadać. Chyba za dużo się doszukuję i
za dużo sobie obiecuję. A potem znajduję sobie pretekst do zranienia samej
siebie i zwalam winę na innych. Oficjalnie stwierdzam: jestem wariatką.
PS
Tęsknię za Tobą, chłopaku z karabinem. Może minąć dzień, tydzień, a nawet miesiąc od naszego spotkania, ale tęsknię bez względu na to. To silniejsze ode mnie, choć bardzo chciałabym, żebyś nie musiał dźwigać tego ciężaru.
PS
Tęsknię za Tobą, chłopaku z karabinem. Może minąć dzień, tydzień, a nawet miesiąc od naszego spotkania, ale tęsknię bez względu na to. To silniejsze ode mnie, choć bardzo chciałabym, żebyś nie musiał dźwigać tego ciężaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)