niedziela, 30 listopada 2014

Jak powstało Złe zimno? Wprowadzenie...

O nie! Czujesz to? Czy czujesz? Skup się na swoich stopach i dłoniach… Już rozumiesz? Czy teraz wiesz już, o co mi chodzi? Nie? Otóż chodzi o Złe Zimno. O tę okrutną istotę, którą spotykamy w postaci fizycznej i psychicznej, która nas osłabia, usypia, zabiera radość z życia… Czy jednak Zimno zawsze było złe? Ja oraz Fmo mamy swoją teorię… Poniżej przedstawiamy opowiadanie o początkach Zimna oraz wytłumaczenie, dlaczego stało się Złym Zimnem. Mamy nadzieję, że przypadnie Ci do gustu ;)))

Złe Zimno – Jak powstało?

  Dawno, dawno temu, kiedy świat był podzielony jedynie na wioski i malutkie miasta, zdarzyło się coś niesamowitego! Nikt się tego nie spodziewał. Sytuacja zmieniła bieg życia całego świata, zarówno ludzi, jak i zwierząt. Przez wieki panowało ciepło i każdego dnia świeciło słońce. Rzadko kiedy pojawiały się chmury. Lecz nawet jeśli wyszły, temperatura zostawała niezmienna. Noc zapadała bardzo późno, dlatego dzieci i dorośli większość dnia spędzali poza domem. Dzieci, zarówno te młodsze, jak i starsze, miały mnóstwo zajęć. Bawiły się ze zwierzętami, szukały ciekawych przedmiotów przy swoich wioskach. Jednak najciekawsze było obserwowanie ryb w strumieniu. Rzucały im stare kawałki chleba, czy też inne jedzenie, które nie nadawało się już do spożycia przez ludzi. Dzieciaki wchodziły do strumienia i goniły wodne stworzenia. Rodzice często ich przestrzegali, żeby uważać, bo to nie bezpieczne. Dno było śliskie od glonów, a nurt niektórymi dniami był bardzo silny. Starsi wykonywali swoje roboty. Najczęściej mężczyźni pracowali w polu a kobiety w domu, zajmując się dziećmi.
Pewnego dnia Rafael, młody chłopak, brodził nogami w strumieniu. Stał nieruchomo, bo z nieba zaczęły spadać okruszki. Wyglądały jak okruszki chleba. Były bardzo białe. Kiedy spadały na jego dłonie bardzo szybko się topiły.
-Mamo! - Krzyczał przeraźliwie.
-Co się stało, Rafael?
Chłopiec wskazał palcem na niebo. Matka przerażona zaczęła krzyczeć:
-Do domów! Wszyscy do domów! Klątwa! To Mróz!
Kiedy większa grupa ludzi zebrała się w jednym z domów starzec siedzący przy piecu opowiedział historię o klątwie...
- Jest to klątwa rzucona na Teresę, dawną Królową...
Wszyscy słuchali z zaciekawieniem. Szczególnie dzieci.
--------------------------------------------------------------------
   Pewnego dnia rozeszła się wiadomość, że z Królowa ma wydać potomka. Jej mąż, bogaty i dostojny Król modlił się całymi dniami aby to był syn. W końcu do królewskiego pałacu przybyła wróżka. Chwilę rozmawiała z obojgiem przyszłych rodziców, aż w końcu została sama z kobietą. „Czarownica” (bo tak też ją nazywali) wyciągnęła ze swojej kieszeni złoty łańcuszek, na końcu którego zawieszony był równie złoty pierścień. Był gruby i ciężki. Chwilę trzymała go w ręce i coś szeptała do siebie pod nosem. Po chwili poprosiła o lewą rękę Królowej. Zaczęła wróżyć. W części kulminacyjnej gdzie pierścień miał przepowiedzieć płeć dziecka ręka jej zadrżała.-Coś jest nie tak – powiedziała wróżka z niepokojem. - Spróbujmy jeszcze raz. Bardzo przepraszam.-Nic się stało, proszę się nie denerwować.-To naprawdę zaszczyt, że mogę wróżyć tak pięknej kobiecie.Teresa ( bo tak właśnie miała na imię królowa) uśmiechnęła się i znów wyciągnęła dłoń. Tym razem ręka kobiety nie drgnęła ani na chwilę! Pierścień choć gruby zaczął się kołysać niczym wahadło zegara. Prawo, lewo...-Chłopiec – powiedziała staruszka.-Chłopiec?-Chłopiec, tak – powtórzyła raz jeszcze.Przyszła matka uśmiechnęła się. Była bardzo szczęśliwa. Już chciała wybiec z sali i przekazać wiadomość swojemu mężowi kiedy starsza kobieta złapała ją za rękę i powiedziała:-Chłopiec.-Tak, wiem. Już pani mówiła. Czy mogę przekazać wiadomość...Lecz przerwała jej staruszka.-To nie będzie zwykły chłopiec. To będzie coś czego nie zna nikt z nas. Nawet ja! Coś co zmieni bieg naszego życia.Teresa jednak nie chciała słuchać tych „bredni”. Wybiegła i uwiesiła się na szyi Króla.- Zygmunt! Syn! Będziesz miał syna! – Krzyczała radośnie.- Tak się czeszę!Na pierwszy rzut oka można było się domyślić, że Król bardzo się cieszy. Minęło niecałe 9 miesięcy. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, jak ludność pod pałac królewski. Faktycznie, zebrało się już mnóstwo osób. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy potomka. Dziecko, które kiedyś zasiądzie na tronie. Mijały godziny, lecz na balkon nadal nie wychodziła para królewska. Firany były zaciągnięte jak zawsze. Do tego wielkiego budynku ledwo wpadał choć promyk słońca. Komnata królowej była zaś całkiem zaciemniona. Twierdziła, że wychodzi okazyjnie, bo słońce źle działa na jej cerę. Dlatego była trupio blada! Podczas ciąży też nie wychodziła. Siedziała w swojej ciemni, co na pewno nie było zdrowe. Poddani czekali i czekali. Zza jednej z firan wyjrzała kobieta.-Dalej czekają, Pani... - szeptała. -Wezwijcie lekarzy i Maga X, szybko! - krzyczała ze łzami w oczach.Pierwsi weszli lekarze. Byli przerażeni. Dziecko było chłopcem jak wywróżono, ale było też z nim coś nie tak. Nie było to zwykłe, zdrowe dziecko. Nikt nigdy niczego takiego nie widział! Dziecko było przezroczysto – niebieskie. Nie miało palców u rąk ani stóp. Przy narodzinach było ciepłe, lecz teraz...coś się zmieniło. Próbowali dotknąć dziecko dłużej niż sekundę, ale parzyło! Parzyło czymś czego nie znali. Miało oczy koloru morza a na brzuchu widniał dziwny znak.Lekarze ubrani w specjalne skafandry, robili różne testy. Do sali wpadł mag. Człowiek ten o nadprzyrodzonych mocach był nazywany „Magiem X”.Złapał lekarzy za ramiona i odepchnął na bok. Stanął przed dzieckiem. Zrobił wielkie oczy. Zaczął krzyczeć:-Klątwa! Przepowiednia! Uciekajcie! Ratujcie się, póki możecie!Machał rękami w różne strony. Wybiegł na balkon krzycząc do tłumu:-Uciekajcie! Szybko! MRÓZ! ZIMNO!Nikt jednak nie wiedział o co chodziło starcowi. Nie znali słowa „zimno” ani „mróz”. Wrócił do pomieszczenia krzycząc i powtarzając ciągle te słowa. Wszyscy zebrani pytali, co to znaczy. On tłumaczył:-Wszystko ma swoje przeciwieństwo! Woda jest mokra a piasek suchy. Dzień jest jasny a noc ciemna. Rozumiecie? A wiecie, co jest przeciwieństwem ciepła? To dziecko! Mróz, bo tak właśnie się nazywa! Inaczej Zimno. Czasami jest bardzo niewinne, ale czasami groźne jak sztorm na morzu!Patrzyli na niego ze zdziwieniem. W tym momencie, służąca odsłoniła zasłonę. Na dziecko padły promienie słońca. Zaczęło się rozpływać. Jego matka krzyczała machając rękami. Po dziecku została tylko mokra plama
-------------------------------------------------------------------
-Tak to właśnie było, moje dzieci – mówił starzec – on wrócił. Zasypie nas białym puchem, zimnym i nie miłym. Strumień zamarznie a plony zostaną utracone. Legenda głosi także, że dziecko było takie ponieważ jego matka podczas ciąży nie wychodziła na słońce. Siedziała w ciemnym pomieszczeniu.Rafael wstał oszołomiony i spojrzał przez okno. Na szczycie góry, za strumieniem, zobaczył postać. Był to mężczyzna (rozpoznał po budowie ciała), a obok stał koń. Wielki zimnokrwisty rumak. Choć postać była słabo widoczna, chłopiec patrzył nie odrywając wzroku. Po chwili podeszła do niego matka. Ten odwrócił się do niej mówiąc, że na szczycie góry ktoś stoi. Znów się odwrócił i wskazał palcem...ale tam nikogo nie było.-Musiało Ci się zdawać, synku. Chodźmy spać! - Mówiła spokojnie.Kiedy chłopiec szedł do łóżka matka popatrzyła przez okno, raz jeszcze. Na szczycie góry naprawdę ktoś stał. Rozpoznała go. Był to Mróz. Zimno który panowało na świecie wracało z każdym rokiem. Zaczynało się w połowie Listopada, lecz różnie z tym było. Mróz wraca co roku. Patrzy na nas mściwie z góry. Obok niego stoi jego rumak. Kiedy nastaje wiosna a śnieg się roztapia...roztapia się również on.



A czy Ty masz teorię? Śmiało, podziel się! 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Siedzę na dupie bo nie wiem co to książka.

Nigdy nie czytam. Przecież to okropne! Nie rozumiem ludzi którzy to robią. Po co? Dlaczego? Nie czytam bo nie lubię, bo nie chce. Jestem za leniwa i za głupia na książki. A kiedy już jakąś trzymam w rękach ludzie dookoła parskają śmiechem i mówią „Przecież ty nie czytasz książek!”.
Czytam. Ostatnio dość rzadko, to prawda. Jest to spowodowane wieloma rzeczami. Fakt ,że przed wakacjami bardzo zainteresowałam się komiksami. Szkoła ,więc mało czasu (test gimnazjalny) Zaraz ktoś napiszę, że też się nie uczę. Przecież ja nie robię nic! Siedzę na dupie w pokoju i przeglądam facebook'a a jak już mi się zachcę to sięgam po komiks. Ale to w ostateczności! O książkach nawet nie ma mowy! Ha! Stoją na półce przecież dla ozdoby, a po co innego? O pisaniu opowiadań,notek...pf, co to jest. Co ja tutaj robię? Pisać też nie potrafię. Niech ktoś zaopiekuje się moimi książkami. Proszę, rozdam za darmo! 
Nienawidzę. Szczerze nie cierpię osób które twierdzą, że nie czytam książek. Ba! Że nic nie czytam. Przecież nie siedzą obok mnie 24/7. Czytam. Czytam dużo. Uwielbiam czytać. Uwielbiam czytać to co mnie naprawdę zainteresuje. Może dlatego tak nie lubię lektur? Jedyna szkolna książka jaka przypadła mi do gustu do tej pory był „Mały Książę”. Polecam...
Aktualnie czytam książkę. Między przerwami w szkole dzisiejszego dnia przeczytam ponad 100 stron. To mało? Na 5 minutowych przerwach. Na tej długiej poszłam do tesco więc.. To prawda, że wolno czytam. Kiedy czytam szybko po prostu się gubię i po chwili wracam do zdań wyżej. Czytam kiedy nikogo obok mnie nie ma. Po prostu mnie to rozprasza. Zdziwicie się teraz jak mogłam czytać na korytarzu między lekcjami. Po prostu usiadłam dalej. Kiedy ktoś podchodził grzecznie prosiłam żeby się do mnie nie przysiadał. Tak samo jest na lekcjach. Nie lubię z kimś siedzieć. Gadają i gadają mi do ucha. Najczęściej jest to szept którego nie rozumiem a kiedy powiem „możesz powtórzyć?” dostaje upomnienie od nauczyciela. Poza tym nie skupiam się na lekcji. Tak samo jest właśnie z książkami. Lubie podczas czytania puścić jakąś spokojną muzykę ale czasami też nie.

Pozdrawiam osoby które twierdzą, że nie wiem co to książka, jak się z nią obchodzić a przede wszystkim, że ich nie czytam. Pozdrawiam osoby która na mój widok z książką krzyczą „oooo, ty z książką? Co się stało?”. Nie mówcie nigdy czegoś o kimś czego nie wiecie, wypowiadacie się na temat nie mając pojęcia. Dziękuje, dobranoc.  

sobota, 1 listopada 2014

"Ziemia do...!", czyli mała rada dotycząca kontaktów międzyludzkich

Ostatnio często odczuwam frustrację. Jest ona pomieszana z odrobiną niemocy oraz beznadziei. Próbuję z kimś rozmawiać, ale idzie to strasznie opornie. Zaczynam kompletnie przypadkowy temat, o pogodzie, o planach, o książce. O czymkolwiek neutralnym, prawdę mówiąc, ale jakoś nic nie rusza z miejsca. Zastanawia mnie dlaczego. Czy to przez moją słabo wykształconą umiejętność konwersacji? Czyżbym potrzebowała lekcji komunikacji z ludźmi? Nie pogardziłabym czymś takim, nie raz też zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po jakiś podręcznik poświęcony temu tematowi. Z drugiej strony, ciężko mówić, że rozmowa nie chce iść swobodnie – ostatnio rzadko która w ogóle się zaczyna. A ta, której kształt już całkiem ogólnie, choć wciąż niezupełnie się wykształcił, szybko umiera. Dlatego zaczęło nachodzić mnie inne pytanie: czy ja się narzucam? Czy przeszkadzam w jakikolwiek sposób? Analizując próby nawiązania kontaktu z ostatnich dni i ich tok (jeżeli takowy zaistniał), doszłam do przykrego wniosku, że owszem, na to wszystko wskazuje. Co za ironia, że taki samotnik jak ja okazuje się być przytłaczający. A może to jest jedna z przyczyn mojej samotności (pomijamy fakt, że większość ludzi doprowadza mnie do białej gorączki, więc zwyczajnie nie mam ochoty się z nimi zadawać – i vice versa, zapewne)? Czy moje próby przejścia przez mur są w ogóle odpierane świadomie? A może osoba po „drugiej stronie” klawiatury nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? To wykluczałoby dwie wcześniej wymienione teorie, jakoby ze mną było coś nie tak. Ale ponieważ w jakiś sposób lubię sobie „pocierpieć” psychicznie od czasu do czasu (ostatnio te okresy zdarzają się coraz częściej), to nie potrafię przyjąć ostatniego z założeń. Kombinuję, jak zaciekawić kogoś innego na tyle, by zasiany „pasożyt” rozmowy rozwijał się i rósł, ale jakiej taktyki bym nie obrała, kończę jak wszystkie te uparte postaci z kreskówek: posiniaczona, zła i chwilowo zrezygnowana. Ale hej! Jest pocieszenie. Każda z tych postaci w końcu osiąga cel. Wyjątków nie spotkałam. Jednak naiwne i prymitywne byłoby przyjęcie, że nie istnieją. W ten sposób powróciłam do punktu zero. To jest taki niekończący się cykl: piszę, dostaję lakoniczną odpowiedź, odpisuję, ponowna mniej lub bardziej rozbudowana odpowiedź (przy czym w 97% przypadków mniej), a potem albo ja wymiękam, albo ktoś po mojej ostatniej wiadomości. Potem następuje duża losowość: albo trafia mnie szlag i cholera wie, co bym zrobiła, gdyby nie szacunek do otaczających mnie przedmiotów (w końcu pieniądze nie rosną na drzewach), albo mam ochotę zamknąć się w sobie i wyć w poduszkę oraz pozostać wiecznie obrażoną na mojego niezbyt chętnego do opowieści „rozmówcę”. Na końcu dochodzę do wniosku, że nie umiem tak myśleć o danej osobie, bo totalnie ją lubię i w ogóle, to właśnie wydarzyło się coś fajnego i muszę jej to napisać. I tak w kółko (jeśli ktoś woli kwadrat, trójkąt czy też prostokąt – niczego nie narzucam). Bywają chwile, kiedy mam ochotę odwiedzić gościa, trzepnąć dłonią po głowie dla otrzeźwienia i wrzasnąć prosto do ucha „ROZMAWIAJ ZE MNĄ!”. Niestety, z uwagi na moje miejsce zamieszkania, nie mam możliwości na dokonywanie tak drastycznych działań (na szczęście dla „cichego”). I co ja dalej mogę napisać? Słowa mi się wyczerpują, ręce opadają, temat umiera, a ja wciąż nie mam zielonego pojęcia, co jest przyczyną szwanku. Dlatego morał jest krótki, lecz bardzo życiowy: nie unikajcie milczeniem rozmowy! A teraz serio, ludzie, uwierzcie, że „cichość” naprawdę nie jest rozwiązaniem. Jeśli jesteście zajęci, skupieni na czymś innym lub zwyczajnie nie macie ochoty z daną osobą rozmawiać – powiedzcie jej o tym. Może nie chcecie tego mówić, bo lubicie człowieka i boicie się, że odniesie odwrotne wrażenie po otrzymaniu jednoznacznej informacji. Ale jeśli ktoś do Was pisze tak o, żeby pogadać o niczym, to z pewnością darzy Was wystarczającą sympatią, by nie obrazić  się o kulturalne „przepraszam, ale chwilowo jestem zajęty lekcjami/grą/wypadem z kolegami/każdą inną zajmującą rzeczą”, ani o „wybacz, ale chwilowo nie mam ochoty na rozmowę, napiszę później”. Nawet jeśli ktoś jest wrażliwy i poczuje drobne ukłucie, to przynajmniej nie czuje się kompletnie olany (kolokwialnie mówiąc). Tekst krótki, a dużo znaczy, naprawdę. Przemyślcie to.