niedziela, 5 lutego 2017

Droga Samotności!

Nie widzę Cię. A jednak jesteś. Stoisz tu, zaraz obok mnie – czuję to. Ale jesteś widmem, toteż masz tę możliwość trzymania mnie za serce. Prawie bezustannie ściskasz je, tłamsisz, jakbyś wciąż się stresowała. Czyżbyś się bała, że Cię opuszczę?
Jesteś ze mną od wielu lat, nie pamiętam, od kiedy dokładnie (niech Cię to jednak nie zmyli – po prostu mam krótką pamięć). Skrywasz moje emocje, kisisz sekrety. Zazdrośnie strzeżesz mnie przed żywym i kolorowym światem zewnętrznym: pełnym absurdalnych, ale radosnych działań moich rówieśników. Ty dajesz do zrozumienia, że chronisz moją delikatną strukturę duszy przed niebezpieczeństwem głębokiego zranienia. Często kombinujesz na boku ze swoimi koleżkami, arogancją i indywidualizmem. Wiem, że podczas Waszych spotkań decydujecie o mnie, jednak nigdy nie dopuszczacie mnie do rozmowy.  Ale co mi po tej świadomości, jeśli za każdym razem jestem podatna na Wasze działania? Zaczynam się zachowywać jak wróg wszystkiego, a Ty wiesz dobrze, że nikt nie lubi przebywać z wrogiem. Wiesz i wykorzystujesz to. Bo jesteś egoistką.
Udajesz moją przyjaciółkę, krocząc za mną niby cień. Oszukujesz, dając do zrozumienia, że to jest to, czego pragnę, czego potrzebuję. Starasz się udowodnić, że ludzie wokół mnie niewarci są mojej uwagi, że jestem ponad nimi. Czar kłamstwa działa przez jakiś czas, a Ty karmisz się tym, jak pasożyt, na moim duchu. Ale zawsze wracają wątpliwości. I wiesz co? Płakałam. Dziś, chwilę po północy po prostu się rozpłakałam. Jestem nikim i nie istnieję. Na świecie jest niemalże 10 miliardów ludzi. Ale ja nie jestem ich częścią. Nigdy nie byłam. Nie żyję wraz z nimi, lecz egzystuję obok. Uśmiecham się i udaję, ba, czasem nawet wierzę, że nie potrzebuję nikogo i niczego. Ale to nieprawda. To wszystko kłamstwo, które budowałaś we mnie przez tyle lat. Teraz widzę, że gdy zaczęłaś, byłaś bardzo słaba. Bałaś się i z tego strachu postanowiłaś zaczerpnąć inspirację – zasiałaś we mnie nienawiść. Tak długo wmawiałam sobie oraz innym, że nienawidzę ludzi. Że jest to jedyny gatunek, który napawa mnie pogardą zarówno dla innych, jak i dla siebie. Mówiłam, że nie obchodzi mnie czyjeś ubóstwo, głód, cierpienie fizyczne oraz psychiczne. A jednak serce stoi w sprzeczności z tym co mówię. Interesuję się feminizmem. Widok szkód, które ponoszą ofiary głupiej wojny o władzę czy pieniądze rozdziera mi serce. Ten chłopak, który sprzedawał dziś pocztówki w pociągu? Bez wahania złożyłyśmy się z siostrą – były wychowanek domu dziecka potrzebował tych kilku złotych bardziej, niż my. Tym bardziej, że zbierał właśnie dla tegoż domu dziecka. Żołnierze w armii? Nawet jeśli bywają jedynie pionkami w gierkach znudzonych lub żądnych więcej polityków, to tworzą coś znacznie więcej. Wierzą bardzo głęboko w to, czym się zajmują i myślę, że postępują zgodnie ze swoim sumieniem – a sumienie prawdę powie. Wszystkie czyny „niesprawiedliwe” lub „niewłaściwe”, na które czasem ktoś się skarży lub je krytykuje? Zawsze szukam powodu. Drugiego dna. Zawsze szukam wyjaśnienia. Bo z jednej strony stwierdzam, że ludzie powinni zniknąć, zaś już po chwili doszukuję się czegoś dobrego. I ja w środku wiem, które słowa są moją prawdą.
Ty jednak dalej mnie zatruwałaś. Wciąż podsuwałaś mi kolejne usprawiedliwienia, a ja łykałam je, wierząc, że jest to lek dla mojego głębokiego, choć po latach otępiałego już bólu. Ale to jakby łykać syrop na kaszel w celu wyleczenia dolegliwości żołądkowych. Nie dość, że nie zadziała, to pogorszy, a im gorzej, tym bliżej do coraz groźniejszych konsekwencji. Ale tak jak wiele środków – uzależniłaś mnie od siebie. Choćbym miała mocne postanowienie zmiany tego stanu rzeczy, tchórzę za każdym razem i wracam do Ciebie na klęczkach. Wystarczy, że (w zależności od sytuacji) pode kreślisz moje wady, czyniąc ze mnie osobę antyspołeczną, nakreślisz czyjeś wady, podsycając tym samym moją arogancję, albo przestraszysz mnie wizją wykluczenia. Wiesz, że w takich momentach masz mnie w garści. I nie potrafię się od Ciebie uwolnić, pełna strachu przed sobą oraz innymi. Pozujesz jako mój rycerz w lśniącej zbroi, podczas gdy jesteś tylko aktorem: w świetle reflektorów raz odgrywasz rolę Świętego Spokoju, po czasie zrzucasz jego szaty i udajesz Zmęczenie Tłumem, to znowu nakładasz maskę Złych Wspomnień. Wiesz, że czasem rzeczywiście dołączają do mnie te postaci i korzystając z tej świadomości, hiperbolizujesz ich charaktery. Lecz dlaczego Ty stoisz na mojej scenie? Jak długo już odgrywasz swój monodram? Siedzę jak sierota w fotelu na widowni, osnuta ciemnością. Choć bardzo chciałabym wstać i zrzucić Cię z niej, to siedzę, zahipnotyzowana kolejnymi kuszącymi uzasadnieniami przerażenia i nienawiści, jakie pielęgnujesz w moim sercu. Jestem tym zmęczona.
Ale miej na uwadze jedno: to nie potrwa długo. Przyjdzie dzień, w którym wypowiem Ci wojnę. Będę wtedy wystarczająco silna, by ją wygrać. Czuję, że już samo to oświadczenie zaczyna Cię osłabiać. To dobrze. Czas zostawić hipokryzję za sobą: nie mogę ukrywać się pod grubymi murami, jeśli chcę, by ktoś mnie zauważył i zrozumiał. Nie mogę płakać nad bezludnym losem, wyrażając za moment pogardę dla świata. Będę miała momenty słabości, ale nie poddam się. Nie mogę. Za około dwa lata zapewne wyjadę stąd i już nigdy nie zapanujesz nade mną w tak bardzo, jak teraz. Nie pokierujesz więcej moją opinią. Twój strach jest słuszny.
Szykuj się,                    
A.
__________________________________________________________________
No i stało się - upubliczniłam swoją teraźniejszość. Zwykle mówię o przeszłości, rzadko kiedy o tym, co aktualnie się ze mną dzieje. Bo i po co? - myślałam. Długo niczego nie pisałam, choć przez głowę przewinęło mi się tak wiele pomysłów... Zawsze jednak miałam jakieś "ale", a każde takie "ale" nie było tak naprawdę lenistwem, jak do tej pory sobie wmawiałam. Prawda jest taka, że mam ostatnio wiele mrocznych myśli i jest mi okropnie trudno dać coś z siebie. Mam bardzo dużo, pewnie o niebo za dużo, niż do życia konieczne, a jednak wciąż za czymś gonię. Nie czuję się w pełni szczęśliwa, a czasem zwyczajnie nieszczęśliwa. Wiele rzeczy siedzi w środku mnie od długiego czasu i coraz częściej czuję, że sobie z tym nie radzę. Stąd ten post - muszę się skupić na tym, co się we mnie dzieje, zbadać każdy zakamarek i wyeliminować wadliwe elementy z życia. Gdy zaczynałam przygodę z blogiem, wychodziłam z założenia, że piszę dla siebie i tylko dla siebie, ponieważ jest to czynność, która sprawia mi przyjemność. Z drugiej strony mam kilka postów, w których czyhają na czytelników jakieś rady i złote myśli, do których nie potrafię się zastosować, co czyni mnie totalnie niewiarygodną osobą. Nie potrafię stwierdzić, jak często będę pisać w najbliższej przyszłości (tj. w przeciągu kolejnych dwóch lat), dlatego przepraszam wszystkich, którzy liczyli/liczą na zwiększoną częstotliwość publikowania przeze mnie notek (w szczególności Fmo). Zanim będę leczyć świat, muszę najpierw wyleczyć siebie. Chociaż miałam swoje błyski i dowody siły, to przede mną długa droga... której końca być może nigdy nie będzie mi dane osiągnąć. Podejrzewam, że znam powód takiego stanu rzeczy, ale póki co nie jest on potwierdzony, toteż nie będę się tu w niego zagłębiać. Pozdrawiam wszystkich, którzy w strachu narzucają sobie samotność.

niedziela, 8 maja 2016

Listy do wszystkich których poznałam.


Chciałabym napisać list do każdej osoby która odegrała jakąś rolę w moim życiu. Do tych dobrych i złych osób. Do tych które mnie skrzywdziły jak i do tych które uczyniły moje życie weselszym. Nie mam zamiaru im tego wysyłać, chce to zatrzymać dla siebie. Chcę zamknąć te listy w moim pudełku gdzie trzymam dzienniki zapisane poszczególnymi dniami i snami oraz inne ważne dla mnie rzeczy. Chcę opowiedzieć w nich całą historią z nimi związaną.
Na początku roku przeczytałam książkę Jay Asher "Trzynaście powodów". Opowiada ona o dziewczynie która popełniła samobójstwo ówcześnie nagrywając kasety z trzynastoma powodami jej śmierci. Każdy powód skierowany jest do innego człowieka. Kasety są wysyłane po kolei do każdej osoby znajdującej się na nagraniach. Książka właściwie jest z perspektywy chłopaka który też został ujęty w owych powodach i czeka na opowieść o sobie. Właśnie ta książka jest dla mnie inspiracją (z tym, że ja nie planuje samobójstwa).
Wracając do listów. Pomyślałam o tym rano i nie mogę o tym zapomnieć. W głowie stworzyła mi się już mała lista osób do których miałby być one skierowane. Mała lista... Nie do końca taka mała. Mam na myśli bardzo dużo osób. Mniejszość z nich zaliczam do tej "dobrej" kategorii. Jednak myślę, że dzięki nim nadal dobrze się trzymam. No i o wiele lepiej niż 1-2 lata temu.
Jednak nie mam na myśli osób typu: Pani ze sklepu która nie wydała mi reszty taka jaka miała być.
Mam na myśli osoby które poznałam np, w podstawówce (od czego właściwie pasmo nieszczęść się zaczęło).
Chcę napisać to, żeby spojrzeć na to i spytać samą siebie "czy to wszystko było warte tylu pogrążonych w smutku dni?". Kiedyś to były dla mnie problemy nie z tej Ziemi. Z czasem straciły swą moc lecz dalej jednak je pamiętam.
Czasami zastanawiam się co by było gdybym wybrała inną grupę gdy szłam do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Pamiętam słowa mojego brata: "Masz do wyboru klasę gdzie jest twoja przyjaciółka lub klasę gdzie jest chłopak który ci się podoba". Oczywiście zaczęłam się wypierać z tym chłopakiem.. Ale tego, że wspomniana dziewczyna nie była moją przyjaciółką już nie. Nasze mamy się znały, znają i ciągle się spotykają. Nie miałam serca mówić jej, że za bardzo jej nie lubiłam...
STOP! Wracając... Wybrałam klasę gdzie był "chłopak który mi się podobał", żeby uniknąć tamtej dziewczyny. Trzecia klasa się zakończyła a my zostaliśmy rozdzieleni na inne klasy. Nasza się rozpadła (nauczyciele nie dawali sobie podobno z nami rady). Los chciał, że trafiłam do klasy gdzie była córka znajomej mojej mamy. Zaczęłyśmy się kolegować na nowo ale to nadal nie było szczere... STOP! STOP! STOP! Nie o tym ta notka.
Wracając do listów jeszcze raz. Chwilę wcześniej stojąc pod prysznicem zaczęłam sobie przypominać sytuacje związane z danymi osobami. Nagromadziło się tego tyle, że właściwie nie wiem od kogo zacząć. Od jakieś dobrej osoby? Czy może pojechać z grubej rury i napisać do kogoś kto zadał mi najwięcej bólu? Są w tym wszystkim osoby neutralne, które niby sprawiły mi mnóstwo radości ale jednak było mi przykro z ich powodu. Są osoby z którymi utrzymuje bardzo dobry kontakt do teraz (tak Dizaku! O Tobie też mowa!). Pewnie jeśli przeczytają tę notkę, będą się zastanawiać czy już coś o nich napisałam? A jeśli tak to co takiego? O tych osobach z którymi utrzymuje kontakt nie zakończę listu aż nasze drogi się nie rozejdą. Dlaczego? No bo w końcu jeszcze zapewne dużo się zadzieje między nami.
Myślę, że potrzebuje tego, żeby w końcu WSZYSTKO z siebie wylać w jedno miejsce. W tym przypadku będzie to po prostu kartka. Nigdy nikomu nie powiedziałam od deski do deski co się działo przez te sześć lat. Nawet psychologowi. Tak na prawdę, każdy komu coś powiedziałam zna tylko część. Mniejszą czy większą. Myślę, że nikt nie zna w pełni całej historii która się wydarzyła i właściwie ciągle się ciągnie...
Na pewno jeśli powstaną te listy ktoś je kiedyś przeczyta i dowie się wszystkiego.

wtorek, 3 maja 2016

"Kroplą deszczu namaluję cię..."

Wieczór, około godziny 21:00. Grałam w Simsy, zajadając się cudowną babką autorstwa mojej mamy. Usłyszałam za oknem dzwony i wiedziałam, że nadszedł czas wyjścia z psem. Skończywszy ciasto, ubrałam się, zeszłam na dół i wraz z Łatkiem wyszłam. W słuchawkach rozbrzmiało „Riptide” Vance’a Joya. Spojrzałam w ciemne niebo. Było zasnute chmurami. Przez głowę przeleciało mi pytanie, czy będzie padać tej nocy. Parę sekund i kroków później z klatki sąsiedniego bloku wyszedł mężczyzna ze swoim Beaglem. Krokiem typowego dresa ruszył naprzód. Jest wysoki i dobrze zbudowany, toteż jego pewne siebie kiwanie się z boku na bok kontrastowało z małą, nieco tępą, łaciatą istotką, trzymającą ogonek w górze. Zabawny widok szybko się skończył, kiedy obie postaci zniknęły za rogiem. 
Znowu zostałam obserwująca ja, pies, muzyka i noc. Kilkadziesiąt sekund później coś kapnęło mi za kołnierz. Spojrzałam w górę. Na krawędzi bloku zebrała się woda. „Jakim cudem? Przecież nie pada… Może była tam wcześniej?”, zastanawiałam się. W tym czasie zdążyła zmienić się piosenka. Krótki gitarowy dźwięk rozpoczął „If Today Was Your Last Day” Nickelback. Jeden z moich ukochanych utworów. Przeszłam przez krótki tunel, a z nieba poleciało kilka ciężkich kropel. Kilka przeszło jednak w kilkanaście, a potem w dziesiątki i setki. Trwało to może dziesięć, maksymalnie piętnaście sekund. Minął mnie wcześniej opisany mężczyzna – uciekał przed deszczem. „Gdyby dzisiaj był twój ostatni dzień, a jutro byłoby za późno…”, krzyczał Chad Kroeger. 
Wezbrała się we mnie melancholia, mocna, granicząca ze smutkiem. Czułam moc i ciężar każdej podniebnej łzy. Z całym impetem rozbijały mi się o głowę, ramiona, plecy, nogi… oraz wszędzie wokół. W powietrzu unosił się charakterystyczny dla takiej pogody zapach. Oddychałam powoli i spokojnie, upajałam się nim. Zaczęłam rozmyślać o chłopaku. Zwykle za nim tęsknię, ale przyzwyczaiłam się do odległości. Prawie każdego dnia rozmawiamy. Nie rekompensuje mi to w pełni rozłąki, ale wystarcza, żeby nie czuć jej tak bardzo. 
Ostatnio wyjechał na wymianę. Nie na długo, wróci pod koniec tygodnia. A jednak prawie nie mamy kontaktu. Czas się dłuży, tęsknota jakby wzrosła… Czy tam też dziś padało? Co robił? Jak się czuje? Czy dziś też uda mu się choć na chwilkę wejść na Messengera? W głowie krążyły mi kolejne pytania, przerywane tylko koniecznością pogonienia psa. Biedak, nie dość, że nie lubi chodzić na spacery, to jeszcze go wariatka w ulewę wyciągnęła. Ale takie jest psie życie z człowiekiem. Gdy nareszcie namówiłam go na podejście bliżej, podpięłam smycz i ruszyliśmy dalej. Mój smutny nastrój narastał. 
W końcu Nickelback ustąpił miejsca EXGF. Nieco mroczne „We Are The Hearts” zawładnęło słuchawkami. Moje samopoczucie zaczęło się zmieniać. Melancholię powoli zastępowała wizja naszego spotkania po jego powrocie. Przytulanie, pocałunki, bliskość… Dodało mi to otuchy. Rozmarzyłam się. Przestałam zwracać uwagę na przemoczone włosy, ubrania i buty. To nie miało znaczenia. 
Przypomniałam sobie scenę z filmu „Pamiętnik”, w której, podczas pierwszego spotkania po siedmiu latach, Noah pocałował Allie. „Czy gdyby był tu teraz ze mną, to pocałowałby mnie tak samo?”, brzmiała kolejna myśl. Teraz wydaje się być dziecinna i niedojrzała, ale w tamtym momencie właśnie taki obraz widziałam. Lecz to tylko myśl, a myśli przypływają i odpływają. Pozwoliłam jej odejść, a jej miejsce zastąpiło wspomnienie przygotowań do wyjścia na osiemnastkę znajomego. 
Siedziałam u R. w pokoju, malowałam się. Nie robię tego na co dzień, tak jak nie noszę sukienek ani spódnic. Czułam się skrępowana, bo zawsze gdy staram się być kobieca, czuję się jak zwykła parodia człowieka, w dodatku kiepska. Nieśmiało zapytałam chłopaka, jak mi wyszły kreski. Uznał, że wyglądają dobrze, chociaż jedna jest trochę grubsza. Pierwsze, co mnie uderzyło, to że mu się nie podoba. Zaczęłam się bronić, że idealnie się nie da, że nie potrafię, że jak się nie zna, to po cholerę się odzywa, że makijaż ogląda się z odległości… A potem dotarło do mnie, że sama zapytałam. Popłakałam się. Czułam się brzydka i niedorobiona, jak zawsze, kiedy próbuję dodać sobie kobiecego uroku. A on mnie uspokajał. Uśmiechał się delikatnie nawet wtedy,  kiedy odtrąciłam jego dłonie i starałam się wymusić, żeby przyznał mi urojoną przeze mnie „prawdę”. Z uporem odmawiał mi jej wciąż i wciąż. Był jak oaza na pustyni, której piasek składał się ze związków rozpaczy, strachu i paniki. W końcu uspokoił mnie. 
Całe to wspomnienie wydało mi się jednocześnie piękne i niedorzeczne. Dotarło do mnie, jak bardzo zaślepia mnie własny strach i kompleksy, jak bardzo nie widzę, że ktoś dostrzega we mnie coś pięknego. Że kiedy ta osoba mówi mi, że mój makijaż jest nieco nierówny, to  naprawdę ma na myśli nierówny makijaż. Nie wyraża opinii na temat mojej urody. Te rozważania doprowadziły mnie do szczęścia i radosnego oczekiwania. Nawet z odległości tysięcy kilometrów czułam, jak bardzo mnie kocha. 
Ku uciesze Łatka zawróciłam i ruszyliśmy do domu. W połowie drogi powrotnej EXGF zostało wyparte przez duet Jasona Derulo i JLo. Wesoła melodia „Try me” umocniła mój dobry nastrój. Deszcz nieco już zelżał, przez ulicę przebiegł kot. Poza nim nie było nikogo. Nikogo oprócz radosnej mnie, psa, muzyki i nocy. 

sobota, 16 kwietnia 2016

Musisz i kropka.

Przez ostatnie pół godziny układałam w głowie zdania które mogłabym tu napisać. Pewnie będzie wyglądać to zupełnie inaczej niż to sobie zaplanował mój mózg ale to się zaraz okażę.

Sytuacja miała miejsce jakoś po północy. Siedziałam z rodzicami w salonie. Brata jeszcze nie było w domu, wybył na imprezę. Oglądaliśmy w milczeniu Sherlocka Holmesa. Od czasu do czasu padło jakieś słowo, i to tyle. W końcu film się skończył, tata wyszedł na balkon zapalić papierosa a ja z mamą zostałyśmy same. I padło to zdanie którego najbardziej się spodziewałam.
-Ja naprawdę się cieszę, że poprawiłaś te oceny.
Cholera, usłyszałam to przez ostatni tydzień z milion razy. Może by mnie to nawet ucieszyło gdyby nie fakt, że rozmowa przeszła na zupełnie inne tory.
-Ale za rok trzeba wziąć korepetycje z matematyki i angielskiego. Piszesz z tego maturę.
MATURA
Ostatnie najczęściej słyszane przeze mnie słowo. W domu, w szkole, na dworze...WSZĘDZIE.
Oczywiście wybuchła kłótnia na temat tego jakże ważnego egzaminu dojrzałości… Dodatkowo został poruszony temat studiów. W końcu zaczęłam mówić:
-A co jeśli nie chce iść na studia? Co jeśli nie chce pisać matury? Co jeśli nie chce ukończyć szkoły?
Rzecz jasna mama wzięła to na serio.
-JAK TO NIE CHCESZ? MUSISZ.
Nic nie muszę. Nikt nic nie musi.
Spytałam dlaczego mnie to tego przymusza.
-Do niczego Cię nie przymuszam ale MATURĘ musisz zdać.
MUSISZ, MUSISZ, MUSISZ. To słowo chyba będzie mnie nawiedzać w najgorszych koszmarach.
A ile osób nie zdało/ nie podeszło do matury i ma się świetnie? Multum.
Nie mówię tutaj, że nie chce. Chce, oczywiście. Chce to zdać na tyle, na ile mnie stać. Chcę podjąć się studiów o których marzę od bardzo dawna i chcę mieć pracę która powiążę się z tym co kocham , z tym co sprawia mi radość.
Przeszedł tata. Atmosfera się rozluźniła. Zaczęliśmy rysować, grać w kółko i krzyżyk. Mama także się przyłączyła. W końcu powiedziałam rodzicom, że na początku drugiej klasy liceum musimy zacząć się zastanawiać na dyplomem. Spytałam więc:
-Tato, z czego mogę robić dyplom?
(Tu dla osób nie wiedzących - małe wyjaśnienie. Jestem w szkole plastycznej. Na koniec liceum robi się prace dyplomową. Trzeba wykonać określoną ilość prac np. z malarstwa, reklamy wizualnej, rzeźby czy grafiki komputerowej. W określonym terminie wystawia się prace. Przechodzi komisja: wszyscy nauczyciele z przedmiotów artystycznych. Do tego wszystko jest nagrywane i fotografowane. Całość jest nazywana „obroną dyplomową”. Trzeba opowiedzieć rzecz jasna o swoich pracach.)
Tata westchnął i nie powiedział nic. Spytałam jeszcze raz i znów to samo. W końcu odezwała się mama:
-Ale do dyplomu masz jeszcze dwa lata! - Zaśmiała się cicho.
I w tym momencie nie wytrzymałam.
-TAK SAMO JAK DO MATURY.
Wydarłam się.
Szczerze? Ważniejsza od matury jest dla mnie obrona dyplomu bo dzięki temu dostaje wykształcenie plastyka. Tak naprawdę już z samym tym wykształceniem mogę startować do firm reklamowych czy gdziekolwiek indziej. Nie mówię tutaj od razu o wielkiej firmie i robieniu reklam dla zagranicznych, wielkich miast. To przychodzi z czasem. W końcu od czegoś się zaczyna, prawda?
Wkurza mnie myślenie, że do matury mamy tak już „tyci tyci” a do dyplomu „CAŁE DWA LATA”
Dyplom jest szybciej od egzaminów, tak tylko zaznaczę.
Wracając do mojego wybuchu… No cóż, nie wytrzymałam. Nie odezwałam się już ani słowem. Rodzice...eh...tata przed wyjściem na papierosa próbował mnie rozweselić. Mama stała przy balkonie i czekała na tatę.
-No idziesz? - powtarzała.
W końcu wyszli. Ja też lecz w przeciwnym kierunku. Prosto do mojego pokoju. Słyszałam jak idą do łazienki, do sypialni. Zaczęli puszczać sobie muzykę, śmiali się i super bawili. A ja? A ja piszę właśnie notkę o tym co się stało, o moich przemyśleniach.
Potrzebowałam się wyładować. Czasami tak mam ale zapominam, że mogę właśnie TUTAJ.
Kiedy czasami sobie przypomnę i pomyślę „hej, przecież mogę napisać o tym na blogu” uświadamiam sobie, że albo sprawa jest zbyt prywatna, albo jest to kilka żałosnych zdań których chcę się pozbyć z głowy.

Uściślając moją wypowiedź. Matura W TYM MOMENCIE nie jest moim priorytetem. Zapewne za rok mi się to zmieni i będę ostro zakuwać. Ale nie teraz. Nie kiedy muszę sobie poradzić ze zdaniem do następnej klasy. Staram się, widać poprawę. Po za tym jest kilka innych ważnych spraw którymi chcę się zająć. Ale nie o tym notka.

Dziękuje za przeczytanie.
Zachęcam do komentowania i udostępniania notki dalej.  

piątek, 12 lutego 2016

Dla Dizaku!


Dziś Twoje siedemnaste urodziny więc chciałbym życzyć Ci wszystkiego co najlepsze.
Więcej nektaru bananowego, Oreo i Milki.
Więcej Romka i mnie!
Mniej marudzenia Twojej siostry.
Więcej zapiekanek bez mięsa na stacji.
Więcej czasu na simsy.
Żeby Łatek zawsze miał chęć i siłę na spacery z Tobą.
Żebyś miała jeszcze lepsze oceny.
Żebyś kiedyś wróciła na swoje "stare śmieci" do tego super cichego miejsca.
Żebyś odkryła mnóstwo superowych piosenek i książek.
Żeby Twój telefon cudownym sposobem znów był cały.
Żebyś nigdy, przenigdy nie wywaliła się na tych strasznych, kręconych schodach! (Nadal ich nie lubię)
Żebyś tańczyła nawet jako emerytka.
Żeby Twoje włosy układały się tak jak je rysuję.
Żeby Twoja kołdra zawsze pozostała Twoją.
Żeby Twój parapet nie urwał się od nadmiaru naczyń.
Żeby nigdy nie zabrakło Ci miodu.
Żebyś przeczytała milion mang i obejrzała tyle samo anime.
Żeby Twoje relacje z rodziną nigdy się nie zmieniły.
No i na koniec…
Żebyś zawsze została moją przyjaciółką :3
Dziękuje, że jesteś. 

piątek, 8 stycznia 2016

Zamarznięta Roszpunka.

Dlaczego zostałam potępiona w podstawówce za bronienie przyjaciółki, za to, że jej pomagałam i byłam tylko dla Niej? Dlaczego jej nie lubili? Bo była anorektyczką? Dlaczego zostałam potępiona przez pół mojego rocznika za to, że BYŁAM? Za to, że broniłam siebie i bliską mi osobę? Za to, że nie ubierałyśmy się modnie a nasze fryzury nie były najwyższych lotów? Byłam mała, nie twierdze, że teraz jestem DOROSŁA ale byłam młodsza, chciałam poznawać ludzi, rozwijać się, cieszyć się życiem i po prostu być szczęśliwą osobą. Dlaczego w gimnazjum zostałam osądzona na starcie o fałszywe plotki? Dlaczego już na początek Dyrektor stwierdził, że jestem "nienormalna"? Jak mam mu patrzeć teraz w oczy? Poszłam do tej szkoły, żeby odciąć się od starych znajomości, tych złych. Dlaczego mój mózg nie może ich wymazać? Dlaczego co noc przypominam sobie o tym i płaczę? Dlaczego nie mogę powstrzymać łez? Dlaczego zasypiam po pięciu godzinach płaczu i użalania się nad życiem i sobą? Dlaczego akurat mnie wybrał los? Dlaczego wskazał mnie palcem i powiedział do tłumu "ONA! Ona będzie tą złą, okropną i znienawidzoną". Dlaczego? Dlaczego jestem w liceum a złe myśli nie minęły? Ludzie sobie o mnie przypomnieli? Dlaczego bawią się mną jak marionetką? Czy nie wiedzą, ze jestem słabą i kruchą osobą? Może gdyby to do nich dotarło wiedzieliby, że zniszczyli mi BARDZO WAŻNY kawałek życia!? Osobiście miałabym kogoś takiego na sumieniu. Ale... nikogo nie skrzywdziłam. A może? Nie wiem, mam zbyt duży mętlik w głowie by pamiętać. Wspomnienia się mieszają. Tyle ludzi przetoczyło mi się przed oczami, że nie zawsze potrafię powiedzieć kto co zrobił. "Szmata" "Nigdy nie miałem do Ciebie szacunku" "Idiotka" "Niczego nie świadomy gówniarz"
"Suka" "Idź się leczyć" To ostatnie w tamtym momencie rozbawiło mnie do tego stopnia, że ból pod żebrami znów się odezwał. Gdyby ta osoba chociaż trochę o mnie wiedziała...Niecałe 4 lata razem poszły w las? Ha! Zabawne. Gdybyś wiedział drogi człowieku - mam na głowie psychologa. Dzięki przyjacielowi i tak na prawdę bardzo mu za to dziękuje. Chodził ze mną do podstawówki lecz jeszcze wtedy nawet nie znaliśmy swoich imion. Dzięki niemu moi rodzice dowiedzieli się o TYM WSZYSTKIM. Tym co ukrywałam przez tyle lat pod uśmiechem i radosnymi oczami. Tym jak udawałam, że wszystko jest w porządku... Obecnie z moim przyjacielem chodzę do psychologa. Razem z nami jeszcze jedna dziewczyna której wcześniej nie znałam. Nie wiem czy to mi pomaga. Nie wiem czy pomoże. Mam to gdzieś. Nie robię tego tylko DLA SIEBIE ale i DLA NIEGO. Na koniec dodam, że przez te wszystkie wydarzenia mam prawdopodobnie problemy zdrowotne. Z pozdrowieniami dla wszystkich. *Leśniczy podczas porannej wędrówki po lesie natknął się na ciało Roszpunki. Było w zaawansowanym stanie rozkładu. Prawdopodobnie zamarzała. Jej oczy mówiły "pomocy" lecz nikt tego wcześniej nie zauważył przez zasłonę z łez*

piątek, 18 września 2015

Jak bardzo rzeczywista jest postać czarodzieja? O zaklęciach słów kilka

Parę dni temu, gdy stałam na korytarzu przysłuchując się rozmowie znajomych, w ucho wpadło mi stwierdzenie mojego mocno wierzącego kolegi (katolik) na temat Harrego Pottera. Wszyscy wiemy, jakie jest podejście bardzo religijnych osób w stosunku do tej powieści. Szczęśliwie kolega nie tylko Pismo Święte czyta, ale również je interpretuje i stara się rozważać interpretacje innych, co skutkuje zwyczajnym zrozumieniem zawartych w Księdze tekstów (chociaż mimo tego niekoniecznie się dogadujemy w tym temacie). Otóż powiedział, że nie ma nic złego w czytaniu HP, o ile nie będziemy wierzyć, że słowa mają jakąkolwiek moc sprawczą, ani nie będziemy w żadnym kontekście obdarzać innych żadną Avadą Kedavrą, ponieważ to mniej więcej to samo, co życzenie śmierci. Muszę przyznać, że to wyjątkowo rozsądne podejście, ALE... czy rzeczywiście słowa nie mają mocy sprawczej?
W mojej opinii mowa czy pismo są swoistym połączeniem zaklęć, możliwością przywoływania lub oddalania sytuacji występujących w naszym życiu. Jedno zdanie, a czasem wręcz sam tylko wyraz, potrafi poprawić lub zepsuć komuś humor na resztę dnia. Zawsze powtarzam, że słowa posiadają ogromną siłę i należy posługiwać się nimi rozważnie, bo wbrew pozorom to one ranią najbardziej. Potrafią zmienić rzeczywistość w oczach drugiej osoby nie tylko na pewien czas, lecz także na całe życie. W szczególności osoby o niskiej samoocenie są podatne na ich działanie. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, co powodują stwierdzenia "jesteś gruba/y, głupi(a), brzydki/a, nie masz gustu i nikt cię nie lubi". Mimo początkowego oburzenia zawsze gdzieś trafia nam to do podświadomości. Potem przychodzimy do domu, patrzymy w lustro i widzimy całkowicie negatywny obraz siebie, choć wcześniej to podejście mogło być zupełnie inne (albo przynajmniej mniej niszczące). Analogicznie potrafią zadziałać słowa pozytywne. Zawsze czuję się miło słysząc "masz ładne oczy", "jakie cudowne włosy" czy "jesteś tak inteligentna!" (nie wiem ile w tym prawdy, ale uczę się wierzyć w szczerość komplementów ;P). Chyba każdy zna takie wewnętrzne ciepło, które wypełnia ciało w momencie zdania sobie sprawy, że ktoś docenia albo komuś się podoba jakiś fragment nas, czy to fizyczny, czy charakteru. Nagle to, że rano spaliliśmy jajecznicę, stłukliśmy kubek i wylaliśmy kawę na spodnie schodzi na drugi plan. Przecież ewidentnie nie ma na to zjawisko trafniejszej nazwy niż zaklęcie. Czar. To działa niczym manipulacja, jest jak konstruowanie nowej rzeczywistości lub zmienianie panującej oraz jej wzmacnianie. Przywoływanie uśmiechu lub łez, dobra lub zła, sympatii lub niechęci (i całej gamy innych możliwości). 
Jednakże dlaczego słowa negatywne potrafią czynić więcej szkód, niż pozytywne szczęścia? Co powoduje, że wszelkie wypowiedziane przykrości działają na nas ze zdwojoną siłą? Cóż, chociaż psychologiem nie jestem, to mogę się założyć, że swój udział w tym mają dążenie do wykreowanego przez każdą jednostkę ideału człowieka oraz potrzeba bycia częścią jakiejś społeczności. Osoba wyszydzana z jakiegokolwiek powodu (uzasadnionego lub nie), poza naturalną świadomością, że zawsze coś może być lepsze/piękniejsze/grubsze/szczuplejsze/krótsze/dłuższe/etc., żyje w przekonaniu, iż nigdy do podziwianych wartości się nawet nie zbliży, a otoczenie ją odrzuci. Myśli destrukcyjne mogą być wywoływane prze grupę ludzi, ale również przez pojedynczego człowieka. Jest to wyjątkowo toksyczna zależność, szczególnie w przypadku (bardzo częstym zresztą), kiedy ów człowiek jest powszechnie lubiany i chętnie obdarza "promieniem swojej wspaniałości" wszystkich poza tą jedną, małą osóbką, która nie znając swojej wartości, zdana jest na kształtowanie jej poprzez opinie innych. Motyw ten chyba najczęściej zdarza się wśród dzieci i młodzieży, co potęguje postrzeganie własnego "ja" w sposób negatywny. Skutkuje to niską samooceną, która powoduje większą wiarę w słowa przykre, niż podnoszące na duchu. Sto osób może nam później powtórzyć, jaki mamy ciekawy i piękny kolor oczu, ale uwierzymy tej jednej, która stwierdzi, że jest on (uwaga, cytuję!) "sraczkowaty".
A co z osobami, które są pewne siebie i większość zaklęć (zwłaszcza negatywnych) nie robi na nich wrażenia? One też są, wbrew pozorom, pod wpływem magii słów. Zaklęcia można rzucać nie tylko na innych. Możemy ich używać na sobie. Jeśli przez długi czas, każdego dnia będziemy patrzeć na swoje odbicie w lustrze i powtarzać "jestem piękny/a" - tacy się staniemy (i z dużym prawdopodobieństwem nie tylko we własnym mniemaniu). Tak samo jest z cechami. Możemy je sobie "wyczarowywać", a po minięciu pewnego okresu staną się częścią naszej osobowości, ponieważ podświadomie będziemy się do nich dopasowywać.
Cały temat nie kończy się jednak na odniesieniach do ludzi. Przedmioty w równym stopniu mogą być celem zaklęcia. Czy to nie słowa sprawiają, że dana rzecz jest dla nas ważniejsza niż inne? Dajmy na to książkę z dedykacją od ważnej dla nas osoby - zawsze będzie ona bardziej specjalna od pozostałych w kolekcji (zakładając, że jakaś istnieje), ponieważ wywołuje specjalne skojarzenie związane z zawartą w środku dedykacją. Podobnie działają liściki w kwiatach czy specjalnie nagrana płyta, a nawet wyjątkowe życzenia złożone podczas wręczania prezentu. Niestety, równowaga świata wymaga, aby możliwość czarowania rzeczy działała w obie strony, co powoduje wstyd przed przyznaniem się do słuchania muzyki danego gatunku, używania kosmetyków czy noszenia rzeczy marki takiej a siakiej lub posiadania konsoli jakiejś firmy, "bo to głupie" (w dużym uproszczeniu rzecz ujmując).
Wszystko, co opisałam powyżej, ma znaczący wpływ na nasze życie. Ludzie uwielbiają nazywać, oceniać, opisywać komentować... W ostateczności wszystko sprowadza się do słów. Każde jedno stwierdzenie może przybliżyć kogoś albo nas samych do szczęścia, jak i niechęci do życia. Nie mamy różdżek, które po wypowiedzeniu wyuczonego wierszyka wypuszczają kolorowe światełka kreujące jednookiego kota z trzema ogonami czy powodujące zanik pamięci. Ale mamy słowa. To one odpowiedzialne są za magię wokół. To nimi tworzymy otaczającą nas i innych rzeczywistość. Dlatego, czarodzieju, miej baczenie na zaklęcia, które wypowiadasz. 

czwartek, 17 września 2015

Fmo_Art

Cześć.
Dawno mnie tu nie było ale powróciłam! W tej notce chciałabym trochę napisać o mojej radosnej twórczości i pokazać trochę moich prac. Właśnie zaczęłam czwarty rok nauki w szkole plastycznej. Przebrnęłam trzy lata gimnazjum. Teraz czas na kolejne trzy lata liceum. Z dodatkowych przedmiotów mam: rysunek i malarstwo, rzeźba, reklama wizualna, fotografia, historia sztuki, podstawy projektowania i cudowny język sztuki czyli francuski (którego tak naprawdę serdecznie nienawidzę). Z powodu tylu przedmiotów (oczywiście artystyczne + te które są w normalnych szkołach) siedzę w szkole do 16.00.

Może na początek powiem o tym, że najchętniej rysuje komiksy, wymyślam swoje postacie (których jest już całkiem dużo…). Nie czuję się za dobrze w malowaniu pejzaży czy innych realistycznych rzeczy. No może pomijając szkice architektury.
Było wiele postaci. Chciałam znaleźć tą JEDYNĄ którą by mi się najlepiej rysowało.
Powstało bardzo dużo postaci. Większość z nich nie miało jednak określonych imion.

Jakiś czas temu wkręciłam się w rysowanie kredkami. W tym momencie część kredek z których korzystam (KOH-I-NOOR Mondeluz) są na wykończeniu. 









Potem przekonałam się do użycia wody (jako iż są to kredki akwarelowe…) 
Zakupiłam także farbki akwarelowe (najtańsze z możliwych) które bardzo mi się spodobały i długi czas nimi malowałam. 
















A teraz kilka prac farbami. Dużo prac jest malowana na styl „galaxy”. Uwielbiam malować ten motyw! Połączenie kolorów, ciapanie tą farbą i zero reguły na plamy.
Między innymi kawałek mojej ściany jest zrobiony na ten właśnie wzór.








Szkice które można zobaczyć poniżej są robione na potrzeby szkoły. Co tydzień musimy wykonać 10 szkiców. Na wakacjach mieliśmy do wykonania 30 prac. Nie zrobiłam wszystkich z listy ale dodałam kilka swoich prac komiksowych.










Powstały także rysunki promujące naszego bloga. 









 




Oczywiście nie mogę pominąć promarkerów. Kiedyś przeglądając internet natknęłam się na pracę wykonaną właśnie nimi. Zaczęłam szukać, dowiadywać się aż pewnego dnia wybrałam się do sklepu plastycznego w moim mieście. Ukazała się przede mną cała sterta tych oto markerów. Ze względu na to, że są dość drogie (ok. 10-15zł za sztukę - oczywiście zależy gdzie) kupiłam tylko dwa. Były to odcienie jasnej skóry. Rysowałam nimi wyłącznie twarze. Jeden mi się wykończył dość szybko czym nie byłam zbytnio zachwycona…
Ale co jakiś czas dokupywałam nowe i tak powstały między innymi te prace:




































A tutaj trochę innych rysunków.







 Jedyne nad czym ubolewam to, że nie umiem rysować mangowych postaci. Raz na jakiś czas mi wyjdzie z głowy a tak to muszę się posiłkować moimi komiksami lub rysunkami w internecie. Ciągle próbuje. Może mi kiedyś wyjdzie? 


Bardzo bym chciała kiedyś rysować ilustracje do książek. Byłaby to praca z której byłabym najbardziej zadowolona. Oczywiście drugim „marzeniem” jest rysowanie komiksów.

No i na koniec chciałabym dodać, że ostatnio powstała nowa postać. Jest nią Detektyw Rolf. Narysowałam go zupełnie przypadkiem ale strasznie mi się spodobał. Ma bardzo mało szczegółów dzięki czemu narysowanie go nie zabiera dużo czasu. Muszę jeszcze popracować nad jego spodniami i butami bo ciągle wychodzą mi inne (szczególnie buty). Ale jak na razie Rolfa nie opuszczam. Ciągle go rysuje. Na przykład na tablicy przed lekcjami albo po prostu na kartkach. Powstały już dwa pierwsze komiksy o nim. Są one bardzo krótkie. Przedstawiają to jaką detektywi mają czasami dziwną pracę.




 Dziękuje bardzo za dotrwanie do końca. 
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś napiszę tutaj coś o moich rysunkach bo tak jak nie miałam pomysłu na notkę tak Dizaku mi go podsunęła! Bardzo jej za to dziękuje bo pisało mi się to meeeega przyjemnie : )
Do następnej notki!