Ostatnio
zastanawia mnie wiele kwestii. Często zdarza mi się zawiesić i
zapomnieć, co właśnie robię i dlaczego to robię. Po prostu daję
sobie odpłynąć w ocean tematów mniej lub bardziej filozoficznych.
A jeden z ostatnich brzmi: „Jaką opinię miałabym wśród ludzi,
gdyby znali co bardziej intymne szczegóły mojego życia?”.
Niedawno pozwoliłam sobie na rzeczy, które do tej pory pojawiały
się co najwyżej w najśmielszych
wyobrażeniach. Czyny, które raczej by nie przeszły bez echa wśród
większości, gdybym opowiedziała o nich głośno. Wymagały ode
mnie odwagi, ponieważ musiałam kompletnie zaufać sobie i nie
tylko. Uwierzyć, że mam swoją wartość. Na chwilę odrzucić
wszystkie środki obrony, każdego asa w rękawie, totalnie się
otworzyć. Przyznam szczerze, że po fakcie bałam się. Wchodząc następnego dnia do szkoły, byłam przerażona, a moją głową zawładnęły
absurdalne myśli, że wszyscy wiedzą, osądzają, plotkują. A
chwilę później przywitała mnie koleżanka. Serce waliło mi
niczym młot, ale uśmiechnęłam się i odpowiedziałam.
Gawędziłyśmy na zajęciach. A ja wciąż byłam taka sama. Nikt
niczego nie wiedział. Nikt nie wyśmiewał. Nikt nie gadał.
Poczułam, jak spływa po mnie złoty wodospad ulgi. Wstąpiła we
mnie dziwnego rodzaju siła. Zdarzało mi się kilka razy w życiu
poczuć coś takiego, jednak zawsze trwało to krótko. Tym razem
czuję to bez przerwy od momentu nastąpienia tej jednej, niewielkiej
rzeczy. Kiedy pozwoliłam sobie na to po raz drugi, to uczucie
wzmocniło się. Wydaje mi się, że wiem, co to jest. To chyba
pewność siebie. Przyszła do mnie, gdy po tylu latach zaczęłam
sobie radzić bez niej. Przyjęłam ją, bo czuję, że z nią
zdziałam znacznie więcej. I prawdę mówiąc, nie przyszłaby do
mnie, gdyby nie pomoc pewnej osoby. Usłyszałam od niej, że jestem
„zajebista” (cytując dosłownie). Tylko przy niej pozwoliłam
sobie całkowicie odpłynąć, opowiedzieć prawdy tak głębokie, że
sama do tej pory nie chciałam ich w sobie utrwalać, których się
wypierałam i z jakiegoś powodu wstydziłam. Jestem pewna, że ta
osoba akceptuje mnie w każdym calu. Że mnie szanuje. Że kocha moje
zalety i zawsze zniesie najgorsze wady. I to ta osoba udowodniła mi,
że jestem naprawdę wiele warta. Nie zdając sobie z tego sprawy
wskazała mi, że wszystkie te słowa które słyszałam od członków
rodziny są prawdą. „Jesteś silna”. „Jesteś inteligentna”.
„Masz coś w sobie”. „Jesteś piękna” (no, do tego może
jeszcze dochodzę). Do niedawna w to nie wierzyłam. Teraz czuję,
jak każdego dnia te myśli coraz mocniej do mnie przylegają, jak
coraz bardziej interpretują mnie. I do tego wystarczył ktoś z
zewnątrz. Ktoś, kto pokochał mnie całkowicie od zera, dla kogo z
początku byłam jedynie jedną z milionów. Jeżeli dziś mówi mi
coś takiego, to jest to dla mnie wystarczającym dowodem na prawdę
zawartą w tych wszystkich słowach. Co więcej, wydaje mi się, że
gdyby komuś przyszło się dowiedzieć o tym wydarzeniu, które
wspomniałam na początku, potrafiłabym patrząc prosto w oczy rozmówcy odpowiedzieć: „Tak, to
prawda. Chciałam to zrobić, zrobiłam to i bardzo dobrze mi z tym”.
Przybliża mnie to do człowieka, którym chciałabym być. I daje dowód tej
siły, o której mi mówiono. Codziennie boję się mniej. Może
kiedyś całkiem przestanę? Ale czas przejść do tego, co chciałam
przekazać. Znasz, czytelniku, przysłowie „umiesz liczyć – licz
na siebie”? Jest w nim mnóstwo racji. Lecz czasami by znaleźć
wiarę w siebie i swoje decyzje, potrzebny jest ktoś, kto da nam
przykład, że naprawdę jesteśmy czegoś warci i zasługujemy na to
zaufanie do swojej osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)