Strasznie potrzebuję coś komuś napisać. Potworne uczucie.
Ssie mnie od dobrych kilku dni. Problem w tym, że nie bardzo wiem, jak to
przekazać. Nie chcę się narzucać. I boję się reakcji tego kogoś. Zależy mi na
tej osobie, a moje słowa mogą sprawić, że bez wzajemności (chwilami mam
wrażenie, że już tak jest). Może jestem zbyt uciążliwa? Może powinnam trochę
zluzować? Rany, pewnie nie rozumiesz o co chodzi. Ale nie martw się. Ja też.
Znaczy… coś rozumiem. Niewiele więcej od Ciebie czytelniku. Niestety, nie
wytłumaczę tego, co sama rozumiem. Nie napiszę skąd ta cała sytuacja. Trochę
mnie ona przygnębia. Widzę mętlik. Chociaż nie… to jednak chaos w najczystszej
postaci. Co ja mam ze sobą zrobić? Rany, gdybym mogła się cofnąć w czasie.
Ewentualnie zapomnieć i żyć swoim całkiem nudnym i bezproblemowym życiem (przynajmniej
z dzisiejszej perspektywy – ja sprzed miesiąca zapewne zaprzeczyłaby temu
stwierdzeniu). I co? Widzę, jak przez Twoją głowę przelatuje pytanie „Jakie
problemy może mieć piętnastolatka?”. Ano różne. Niektóre z nich być może nigdy
Cię spotkały. Mnie też nie spotkały Twoje problemy. Wcale nie muszą mnie
spotkać. Walczę z własnymi. Walczę, mimo że dla kogoś innego ta sytuacja nie
byłaby postrzegana jako kłopot. To poniekąd piękne. Ta różnorodność. Każdy z
nas widzi świat inaczej. Ja chwilowo postrzegam go w ciężkich odcieniach szarości.
Niestety, coraz ciemniejszych. Chociaż chwilami mam wrażenie, że zaczyna się
rozjaśniać, to teraz już wiem – to nic. To z czym się borykam po prostu na
moment staje się niewidoczne. Ale wciąż gdzieś jest. Nieważne, że próbuję
ignorować. Mama zawsze mi powtarza, że problemy rozwiązują się same. A co z
tym? Wymagam za dużo? Jestem niecierpliwa? „Daj czasowi czas” – ponownie słyszę
w głowie moją mamę. Nie informowałam jej o tej sprawie, ale właśnie to by mi
powiedziała. Ech… Za dużo odczuć, za dużo pragnień, wszystkiego za dużo! I
wciąż się kumuluje. Najgorsze, że wcale nie chcę witać tych uczuć, tych emocji
i tych myśli. Pozwoliłam sobie odczytać jedną z nich i nie zamierzam robić tego
kolejny raz. To, co mi przekazała, nie ma sensu. Nie chcę tego. To zbyt dużo
zmieni. A ja jestem tchórzem. Boję się zmian. Już drugi raz piszę o strachu.
Jestem sobą zdegustowana. Chciałam podążać inną ścieżką. Chciałam być silna,
odważna i otwarta. Na którym odcinku mojej wędrówki wybrałam zły kierunek? Właśnie
uderzyło mnie pytanie: dlaczego potrafię pomóc innym, a nie radzę sobie sama ze
sobą? To frustrujące. Idę spać. Nie wiem, co zrobić. Jutro też nie będę
wiedziała. Czy kiedykolwiek dostanę szansę rozwikłania tego, co mi tak ciąży?
Nie, stop. Wróć. Właściwym pytaniem jest: czy kiedykolwiek [JA] dam sobie
szansę rozwikłania tego? Oby. Może wtedy siedzący we mnie tchórz stanie się
mniejszy. A ja będę o krok bliżej do spełnienia swojego „silna, otwarta,
odważna”. Albo i nie. Pozbycie się tego wymagałoby wyłożenia kawy na ławę,
napisania osobie wspomnianej na początku, co mi ciąży na sercu. Na to się nigdy
nie zdobędę. Wybacz Dizaku, gnębię Cię, moją najbliższą przyjaciółkę, niszczę
siebie samą. Ale wyjdzie Ci to na dobre. W końcu nie ma zniszczeń, których nie
da się naprawić. Po prostu na niektóre zniszczenia nikt jeszcze nie wymyślił
rozwiązań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację :)